środa, 21 października 2015

Rozdział 2 cz.1/3

Stałam jak wielki skamieniały słup, nie odpowiadając na żadne zawołanie czy pytanie. Patrzyłam wprost na rodziców i czekałam, aż powiedzą te dwa słowa. Mama wypowiedziała je szybciej niż myślałam. Wyobrażałam sobie jakiekolwiek możliwe najgorsze rzeczy, miejsca, chwile. Chciałam zapaść się pod ziemię, znaleźć jakąś mysią dziurę i jak gdyby nigdy nic zwyczajnie zniknąć. Zamknęłam oczy, w swoich myślach powtarzałam "chcę zniknąć", a po chwili zaczęłam mówić je już szeptem.
- Anastazja! Słyszysz? Pakuj się.
To wybiło mnie z myśli, z odrętwienia, z toku powtarzania tego samego. Dwa słowa mamy krążyły po mojej głowie jak echo. Na chwilę znikało, ale po jakimś momencie wracało jak bumerang. Zobaczyłam, że ciągle stoję przed furtką, a ludzie zaczynają się na mnie dziwnie patrzeć. Nie ruszam się, nie widać nawet jak oddycham. Sama tego nie słyszę. W moje oczy dostają się promienie światła, nie wiem czy miałam je po prostu wpół zamknięte czy tkwiłam w jakimś dziwnym stanie, ale to jeszcze bardziej pobudziło mnie, aby powrócić"do żywych". Wreszcie zrozumiałam. Do mojej cudownej biografii, mogę dopisać jeszcze jedną rzecz, która jest na pewno na miejscu, świetnie mi pomoże i nie będzie trudna... Wyprowadzkę.
Weszłam na podwórko. Powoli podeszłam do drzwi i zapytałam:
- Mamo? Możesz mi to jakoś wytłumaczyć? Co tu się dzieje?
- To na pewno dobrze nam zrobi. Nie ma w tym nic złego. Tyle nowych rzeczy, miejsc, ludzi. Na pewno ci się spodoba. Zobaczysz, tylko w to uwierz. - promiennie odpowiedziała moja rodzicielka.
Nadal patrzyłam na nią oniemiałym wzrokiem. Odpuściłam jednak stanie jak słup i poszłam do pokoju. Kompletnie nie wiedziałam co mam robić. Walizkę miałam już gotową do pakowania. Od czego zacząć? Od stosu wspomnień? Pożegnań? Nie miałam siły na nic, a już na pewno nie miałam siły na to, aby zadawać kolejne pytania mojej mamie do tej niezrozumiałej sytuacji.

Cisza, biegne, ciemno, cisza....
-Nic ci nie będzie !

Biegnę, ciemność...

Cisza...

Wrzask...

- Nic ci nie zostało!

Dobiegająca znikąd melodia. Rozpoznaję... fortepian, po chwili dołącza się wiolonczela.

Cisza...

Wszystko się uspokaja.
Uciekam.

Po chwili ktoś mnie łapię za rękę, nie wiem kto. Dookoła nic nie widzę. Czuję tylko ciepły dotyk i słyszę...
"Ciiiii ". Świat stanął w miejscu. Czuję się dobrze. Podnoszę głowę, czuję napięcie, nadal nic nie widzę - "Cicho księżniczko, jestem tu i zawsze będę". Czuję się tak bezpiecznie. Dotykam jego włosów. Czuję zawsze obecną miękkość. Widzę coś... widzę uśmiech.

Otwieram oczy. Jest wieczór. Leżę na podłodze. Znowu to uczucie. Nie mam nic. Łzy cisną się do oczu. Krzyczę, walę pięściami w podłogę. Mam dość. Płaczę.. bardzo głośno. Wstaję, wpadam w ramiona mamy.
-Nigdzie nie jade! Słyszysz? Nigdzie nie jade!
Przedzieram się przez nią jak przez otchłań. Wybiegam. Na dworze jest bardzo zimno. Oddycham z otwartymi ustami. Rozglądam się dookoła. Wiem, że muszę wrócić.
Rano budzę się dosyć wcześnie po nie przespanej nocy. Zwlekam się z łóżka. Zawsze byłam rannym ptaszkiem. W drodze do szkoły jak zwykle nie ma miejsc w autobusie, więc przysiada się do mnie pewien chłopak.
- Hej! My się chyba powinniśmy poznać - z szerokim uśmiechem oznajmia mi tą dziwną z początku nowinę.
Zerkam na niego. Czuję się dziwie, ale podaję mu rękę i z lekką niechęcią odpowiadam - Hej! Miło cię poznać. - dodaję sztuczny uśmiech. - Czemu powinniśmy? - w sumie ciekawiło mnie to, co ma mi do powiedzenia.
- To może zabrzmi dość dziwnie, ale ostatnio dowiedziałem się, że jesteśmy rodziną.
Patrzę na niego przez dobre kilka sekund. "Zachowuje się dość dziwnie" - zdążyłam pomyśleć.
- Chwilę. Jaką rodziną?
W tamtym momencie wzięłam go za kompletnego głupka. Załamałam się. Ranek w poniedziałek, a do mnie już przysiada się jakiś nienormalny gość, który nie wiedząc czego ode mnie chce, próbuje mi wcisnąć jakieś pokrewieństwo z nim. Zlekceważyłam go. Założyłam słuchawki. Ku mojemu zdziwieniu sam mi je zdjął. Wzruszyłam ramionami i wykonałam mój charakterystyczny gest określający "O co ci chodzi? " (Chociaż sama nie lubiłam tego pytania. Tak, byłam dziwna.)
- Posłuchaj mnie w końcu! Mój tata jest chrzestnym twojej mamy. Czy jakoś tak. Poważnie. Mogłem coś pokręcić. Zapytaj mamy o nazwisko Grosicki. Sama zobaczysz. Także, gdyby coś wal do mnie jak w dym - uśmiechnął się, mrugnął okiem i założył słuchawki.
- A nazywasz się jak ?
- Łukasz, jestem Łukasz Anastazjo.
Po chwili zaśmiał się i włączył mp3.
Mimo, że był dla mnie obcym chłopakiem pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam uśmiech na twarzy. Musiał to zauważyć, bo w dalszej drodze szturchał mnie co jakiś czas, ze swoim charakterystycznym wyrazem twarzy. Wysiadł przystanek wcześniej ode mnie, krzyknął tylko "Do usłyszenia siostra!". Udało mu się, sama się zdziwiłam, ale powiedziałam "Do zobaczenia brat!". Z całej tej sytuacji poprawił mi się humor. Już w szkole dostałam niecodzienną propozycję. Z racji tego, że tak na prawdę nie miałam co robić ze swoim życiem zgłosiłam się do najpopularniejszego projektu, mającego na celu działalność poza szkolną w kwestiach społecznych. Okazało się, że zapisało się również kilka dziewczyn z mojej wcześniejszej branży, z którą już niestety nie jestem związana. Przez świadomość, iż byłam głową całej telewizji dziewczyny zgłosiły mnie jako szefa nowej "małej Corporation". Byłam zaskoczona i zdumiona. Przez moment zadawałam sobie pytanie czy na nowo podołałabym tym obowiązkom i wszystkim czym musi zajmować się szef. Ostatecznie nie chciałam rzucać się na głęboką wodę i wybrałam zastępce szefa. Robi też dużo, ale zasadniczą różnicą było to, że nie brał za wszystko takiej odpowiedzialności. Wiedziałam, że wkrótce się rozkręcę i będę udzielała się bardziej niż wszyscy... taka moja natura, ale jak na razie wolałam, nie podejmować tak poważniej decyzji, bo nie czułam się na siłach.  Powróciły do mnie nagle wspomnienia, gdzie zasuwałam z teczką do sekretariatów, pokoi, zabierałam ją na wyjazdy, a teraz leżała, gdzieś w kącie, zakurzona, pełna jeszcze stosu niepotrzebnych dokumentów z moimi podpisami na przyszłość. Pewnie znowu mi się przyda. Ale jeszcze nie teraz. Na razie muszę uwierzyć, że mogę robić jeszcze coś takiego jak kiedyś. Że może mi się ułożyć. Bo może? Kto to wie.
Już w domu zastałam nieoczekiwany spokój. Mama siedziała przy stole w kuchni, jadła kanapki. Była zawsze bardzo miłą i rozgadaną osobą, Chętnie mi pomagała, czasem tylko nie potrzebnie krzyczała, ale jak to każda mama musi wyrazić swoje mądre zdanie. Dogadywałyśmy się, przynajmniej tak mi się wydaję. Ona wiedziała dużo o mnie, a ja wiedziałam sporo o niej. Uwielbiałam sprawiać jej ciągłe prezenty i chwalić się przed nią. Czasem tego nie zauważała, ale wtedy brałam głęboki oddech i odpuszczałam. Tata siedział jak to zwykle w pokoju na kanapie oglądając telewizor i mówiąc do mnie "Siema". Nie, nie był jakimś luzackim dresem. Mówił to raczej żartobliwie, żeby nawiązać jakiś kontakt, a potem padało pytanie "Jak tam w szkole?" Nie lubiłam na to odpowiadać. Było za bardzo ogólne. Biorąc wszystkie przedmioty pod uwagę to zawsze było coś złego. Szczególnie w czwartki... Mówię tylko przedmioty, bo mojego tatę, jak to faceta, zbytnio nie obchodziły inne rzeczy i sprawy. Wracając do odpowiedzi, przeważnie zawsze mówiłam "nic". I na tym się kończyło. Uwielbiał łowić ryby, miał i ma na tym punkcie bzika. Mogłabym ciągle kupować mu jakieś zestawy wędkarskie, a on i tak będzie zawsze zadowolony, także u niego z pomysłem na prezent nie było problemu. W pokoju, wszystko było na swoich miejscach. Zauważyłam też, że nic nie jest spakowane. Zdziwiłam się, ale zignorowałam to, bo nie chciałam wprowadzać kolejnej kłótni między nami.
- Mamo, jesteś już spakowana? - zapytałam od niechcenia, aby nawiązać jakiś temat. Wzięłam kanapkę z jej talerzyka i zaczęłam szybko połykać ją nad stołem.
- Nie jedziemy.
Zatrzymałam się wpół kęsa.
- Jak to? - spytałam z pełną buzią miodowej kanapki.
- Przecież nie chciałaś jechać, ja nie będę cię zmuszała. Myślałam, że to dobrze na ciebie wpłynie, ale skoro nie będziesz zadowolona to nie ma sensu tam jechać. - obojętnie odpowiedziała, nawet na mnie nie zerkając.
- Nie sądzę, żeby wyprowadzka, jakkolwiek mi w czymś pomogła, jeszcze w takim okresie czasu.
- Co takiego? Kto tu mówił o wyprowadzce? Mieliśmy pojechać na kilka dni do Krakowa. Zwiedzić to i tamto.
- Spóźnione wakacje? - zapytałam z niedowierzaniem sama nie wiedząc co już o tym myśleć.
- Można to tak nazwać. Poznałabyś nowych ludzi, pooddychała świeżym powietrzem. Może jakieś kontakty utrzymałyby się na dłużej, a potem wrócilibyśmy do swoich znajomych tutaj. Jeżeli nie chcesz akurat teraz, możemy pojechać kiedy indziej tylko daj nam znać. Widocznie mało się zrozumiałyśmy. - spokojnie opowiedziała moja mama.
Najlepsze z tego wszystkiego było to, że potrafiłyśmy rozmawiać o wszystkim i byłyśmy blisko siebie, dlatego łatwo się z nią dogadywałam.
Kamień spadł mi z serca. "Gdybym wcześniej zapytała"...
Była godzina 22:00. Położyłam się, jak to zwykle o tej godzinie. Oczywiście głowę miałam jak armata. Od zawsze towarzyszyła mi migrena, zdążyłam przyzwyczaić się do częstych bóli głowy. Kacper, po całym dniu codziennie pytał czy nie boli mnie "główka". Tak, on zawsze nazywał ją główką. Nie zdarzyło się chyba, aby nie zapytał czy odczuwam jakiś dyskomfort z nią związany. Kochałam go za to, jak się mną opiekował, martwił.

Była pełnia lata, kiedy wybraliśmy się na spacer nad wodę, Przez jakiś okres chodziliśmy tam dosyć często, prawie cały czas. Ścieżką między drzewami, o które zawsze się sprzeczaliśmy. Popatrzyłam na nasze dłonie, zawsze splecione tak samo.Przez to, iż był o wiele większy ode mnie jego dłoń zasłaniała całą moją. Trochę śmiesznie to wyglądało, ale co najważniejsze słodko. Potem spojrzałam na niego, zauważył to, bo się uśmiechnął i popatrzył na mnie wesoło. Był wesołym człowiekiem. Nie sposób było koło niego się nudzić czy smucić.
- Co to za drzewa? - mimo, że byłam kobietą zapytałam, bo wiedziałam, że on wie wszystko.
- Topola skarbie. - spokojnie odpowiedział.
Zatrzymał się i dał mi buziaka w policzek. Bardzo je lubiłam.
- Mmmm... wiesz co? - zadałam pytanie, na które zawsze domyślał się odpowiedzi.
- Tak wiem. Ja ciebie kocham bardziej. Najbardziej. - Odpowiadał.
Zawsze to mówił. Nie zależnie od pory dnia, roku, miejsca, chwili. Zawsze to powtarzał.

Od jego odejścia moja głowa bolała mnie jeszcze bardziej niż zawsze. Wszystko było bardziej... Bardziej nic nie jadłam, bardziej bolała głowa, bardziej bolał brzuch, Ciągłe nie przespane noce. Wieczory były najgorsze. Sama nie wiem czemu. A może najlepsze? Przecież to wtedy przychodziły mi na myśl te wszystkie piękne momenty z mojego życia, naszego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz