środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 3 cz.2

Zalała mnie fala potu i gorąca. Nie wiedziałam dlaczego. W oczy rzucił mi się tylko zegarek. Godzina 2:30. Uczucie niewładności, po właśnie przerwanym, głębokim śnie, sprawiło, że początkowo nie słyszałam, że tak na prawdę, obudził mnie dźwięk telefonu. Na telefonie wyświetlał się nieznajomy numer. Odłożyłam, myśląc, kto normalny dzwoni o tej porze. Jednak, po chwili przyszło mi na myśl, że to może być coś ważnego, bo przecież dzwonił już we wczorajszy dzień. Zdecydowałam się zaryzykować, zważając na fakt, iż jeżeli to żarty, to więcej nie dam się nabrać.
- Słucham.
- Dzień dobry. Czy dodzwoniłem się do Pani Anastazji? - zapytał jakiś mężczyzna, w wyjątkowo poważny sposób.
- Zgadza się.- potwierdziłam. W jakiej sprawie dzwoni Pan o 2 w nocy? - nie zdołałam ukryć swojego gniewu.
- Tak. - chwilę się zastanowił.- Bardzo przepraszam, że dzwonię o tak późnej porze, ale dzwoniłem wcześniej i nie otrzymałem żadnego odzewu, a sprawa jest dość delikatna i poważna. Nazywam się Austin Similski. Dzwonie z wojewódzkiego szpitalku w Kaliszu.
W słuchawce zapadła cisza.
- Rozumiem. Co się stało? - mówiłam pełna zdziwienia, w szczególności, że nic nie miałam wspólnego z Kaliszem. Mieszkałam w Ostrowie Wielkopolskim, a Kalisz był w prawdzie daleko.
- Nie wiem, czy pamięta Pani takiego człowieka jak Kacper Łęczycki? ... Pani brat, podał mi numer do Pani i powiedział, że bardzo chciałaby Pani o tym wiedzieć. Jestem jego lekarzem prowadzącym.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Tego imienia nie wypowiadał nikt od kilku, dobrych lat. Nie wiedziałam, czy wyprzeć się znajomości, czy też nie.
- Przepraszam Panie Doktorze, ale ja nie mam brata. - do głowy przyszła mi tylko taka odpowiedź, aby wybrnąć z sytuacji.
- Mmm... to brat cioteczny. Z tego co pamiętam pan Łukasz.
Przypomniał mi się wesoły i zabawny chłopak, który wtedy poprawił mi humor w autobusie.
- Tak. - zdołałam tylko powiedzieć.
- Mam nadzieję, że przyjedzie Pani zważywszy chociaż na swojego brata i pana Kacpra.
- Z jakiego powodu tam trafił?
- To dość poważna sprawa i myślę, że raczej nie mogę podać jej przez telefon. Ze względu, aby się pani nie martwiła, mogę ujawnić tylko tyle, że, jeżeli chce go pani jeszcze zobaczyć, to niestety, dwie doby będą decydujące.
Byłam w ogromnym szoku.
- Wstępnie umówmy się na 14. Wiem, że jest pani w Nowym Jorku, dlatego wolałbym usłyszeć odpowiedź teraz - czy da pani radę? - dokończył myśl.
- Dam. - sama nie wiedząc czemu, odpowiedziałam bez wahania.
- Doskonale, do zobaczenia i bardzo przepraszam, że o takiej porze. Proszę wypocząć i nie zamartwiać się. Dobrego powrotu do kraju.
- Do zobaczenia i dziękuje.
Odłożyłam słuchawkę. Zaczęłam rozmyślać nad tym co mam robić. Przecież przyjazd tam, to powrót do przeszłości. Przeszłości, o której nikt nawet nie zamienił słowa przez lata. Coś jednak, ciągnęło mnie do tamtego miejsca i wolałam myśleć, iż to ciekawość - co się stało, dlaczego mój ... chyba brat chciał, tzn. chce, abym tam była i jak teraz wygląda... oczywiście Łukasz.
Na zegarku widniała 3:30. Wiedziałam, że tej nocy nie uda mi się już zasnąć. Chciałam zadzwonić do mojego znajomego, aby załatwił mi bilet na dzisiejszy powrót do Polski (jak dobrze mieć znajomości), ale zdecydowałam, że wykonanie do niego telefonu rano będzie bardziej rozsądniejsze. Zaczęłam się, więc pakować. Wyjęłam swoją największą walizkę zza szafy. Domyślałam się, że nie będzie to krótki wyjazd. Godzinę później byłam już przygotowana. Weszłam do kuchni i zaparzyłam herbatę. Nie wiedziałam od jakiego telefonu tak na prawdę zacząć. Ogarnęła mnie fala myśli. Nie rozumiałam, dlaczego miałam się tam znaleźć i co mam wspólnego z tym wszystkim. To prawda, do Polski miałam przyjechać na krótko przed Bożym Narodzeniem, ale do tego czasu jeszcze tydzień i miałam kilka załatwień, tutaj w USA. Ani się obejrzałam, a nastał ranek. Na samym początku zadzwoniłam do mojego znajomego, żeby zarezerwował mi miejsce w samolocie. Obyło się bez problemów. Potem zatelefonowałam do szefa o wcześniejszy świąteczny urlop, do rodziców, a na końcu do Klaudii i Agaty, że przyjeżdżam i bardzo cieszyłabym się, gdyby w któryś dzień mnie odwiedziły.
W Polsce byłam już o 12. Miałam, więc czas na chwilę zajrzeć do rodziców i samochodem wybrać się do Kaliszu. Rodzicom na razie wolałam nie mówić, po co tam jadę. Z resztą sama do końca tego nie wiedziałam. Szpital był w samym centrum miasta, więc dotarłam tam bez problemów. Prezentował się dosyć okazale, zważywszy na słowo "szpitalik" w nazwie. Okazało się, że przed samym wejściem czekał na mnie Łukasz. Nie zmienił się. Do tej pory miał uśmiechnięty wyraz twarzy, nawet kiedy był poważny. Jedyne co rzuciło mi się w oczy, to jego włosy, kiedyś brązowe, teraz gdzieniegdzie występowały siwe kosmki. Zaparkowałam i zasunęłam samochód. Łukasz, chyba mnie nie poznał, ponieważ byłam prawie u drzwi, patrzył na mnie kilka razy, ale nie zareagował. Wobec tego, sama postanowiłam zacząć rozmowę.
- Cześć Łukasz. Jak się trzymasz? - podałam mu rękę z udawanym uśmiechem. Gest podawania dłoni do uścisku, wyniosłam z Nowego Jorku, tam w pracy i każdego dnia używałam tego typu przywitania, pożegnania czy przekazania konkretnych zadowalających mnie informacji.
- Anastazja? Cześć. Jejku, przepraszam, nie poznałem cię. - złapał się za swoje włosy i otworzył oczy szeroko ze zdumienia. Jego grzywka skierowana do góry, odejmowała mu kilka dobrych lat.
Miałam ochotę powiedzieć - "domyśliłam się", ale "ugryzłam się w język". Od razu przeszłam do setna sprawy.
- Czemu ściągasz mnie tu z Nowego Jorku?
- Chodź, może usiądziemy. Za kilkanaście minut doktor Austin będzie chciał z tobą porozmawiać. - złapał mnie ręką delikatnie za plecy i pokazał, na którą ławeczkę przed budynkiem mamy się kierować.
- Nie jest polakiem? - zapytałam z ciekawości.
- Wręcz przeciwnie. Similski to polskie nazwisko, a jeśli chodzi o imię, to zawdzięcza rodzicom, więc nie ma wytłumaczenia. - przez chwilę nic nie mówił. - Początkowo - zaczął - nie miałem zamiaru zawiadamiać cię o tego typu sprawach, tym bardziej, że kontaktowałem się z Klaudią i surowo mi tego zabraniała, mówiąc, że ułożyłaś sobie już życie i to bez sensu, bo i tak nie przyjedziesz. Ty jednak tu jesteś, więc nie był to całkowity nonsens.
- Jestem, bo bardzo ciekawiło mnie o co w tym wszystkim chodzi. - oddaliłam się od niego na pewną odległość i skierowałam wzrok gdzie indziej niż na jego osobę.
- Naturalnie. Z uwagi na to, że znałaś Kacpra, bardziej niż ktokolwiek inny, uznałem, że chciałabyś się z nim pożegnać albo - nie dokończył, gdyż doktor Similski właśnie zbliżył się do naszej ławeczki i jeszcze raz się przedstawił.
- Dzień dobry, doktor Similski, lekarz prowadzący, zapraszam do gabinetu. - był mężczyzną dosyć poważnym, o smukłych rysach twarzy, z lekką siwizną na głowie, ubrany w biały fartuch, który miał zarzucony na plecy. Elegancji dodawał mu krawat w granatowe paski.
Gabinet doktora był niedaleko przy wejściu skąd można było szybko uciec, gdybym nie wytrzymała presji zdarzeń, natychmiast pomyślałam.
- Proszę siadać. - poinformował. - Pan Kacper, jest tu u nas ze względu na...
- Panie Doktorze, chce wiedzieć tylko po co tu jestem. - przerwałam mu, byłam bardzo zdenerwowana i nie wierzyłam, że to się dzieje na prawdę, tak samo jak nie wierzyłam dziesięć lat temu, gdy spotkałam Kacpra po raz pierwszy
- Oczywiście, po to muszę niestety dokończyć to co zacząłem. Tak, więc jak już mówiłem pan Kacper trafił do nas ze względu na przedawkowanie narkotyków, dokładnie jeszcze nie wiemy, ponieważ ciągle prowadzone są badania. Pacjent jest w śpiączce, ponieważ one bardzo mocno podziałały na ośrodkowy układ nerwowy. W najgorszym wypadku, po dwóch dobach pacjent... - nie dokończył, ze względu na brak mojej reakcji, która jeszcze bardziej wzbudziła w nim niepokój lub po prostu nie chciał tego mówić. - Jeżeli się wybudzi, straci prawdopodobnie pamięć i cofnie się w rozwoju, mogą pojawić się też uszkodzenia narządów np. wątroby. W najlepszym wypadku pojawi się częściowa utrata pamięci, która wróci po jakimś czasie, niestety nie będzie potrafił żyć jak wcześniej.
W żaden sposób tego nie skomentowałam. Czułam tylko pustkę i uczucie, jak gdyby to nie dotyczyło mnie, ponieważ historia z nim była bardzo dawno i już się nie liczyła. Coś nie pozwalało mi, pomyśleć o nim i o tej całej sytuacji inaczej.
- Pani rola jest w tym taka - kontynuował - iż jeżeli się obudzi, będzie się musiał ktoś nim zaopiekować. Jego rodzice dwa lata temu zginęli w wypadku samochodowym, z resztą nie sądzę, żeby mogli jakkolwiek pomóc w takim wieku. Została mu tylko pani. Niestety, szpital nie może tego pełnić, choć bardzo chciałbym pomóc. Zdaję sobie sprawę, że to dla pani ciężka sytuacja, dlatego oczywiście ma pani czas na podjęcie decyzji. Chciałaby się Pani z nim zobaczyć?
Zastanawiałam się dłuższą chwilę.
- Nie, na razie nie.
- Rozumiem. W takim razie zostawię tu na kartce zapisany numer sali pacjenta i mój numer, gdyby pani czegoś potrzebowała lub zdecydowała się jednak zobaczyć z panem Kacprem. - wręczył mi karteczkę, a ja posłusznie ją wzięłam. Lekarz przeprosił mnie, mówiąc, że ma kolejnego pacjenta, a ja chwilę później opuściłam gabinet.
- Usiądź, przyniosę ci coś ciepłego z bufetu, dobrze? - zapytał Łukasz.
- Nie chce. Posiedzę tutaj. - odpowiedziałam tak, żeby zauważył, iż nie mam ochoty na rozmowy.
- Chociaż kawę... - powiedział błagalnym tonem.
- Dwie łyżeczki cukru i mleko - lekko się uśmiechnęłam.
Odpowiedział tym samym.

niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział 3 cz.1




Trzy lata później


Nowy Jork, mimo pozorów był najbezpieczniejszym miastem spośród dwudziestu pięciu miast USA. Nie bez powodu nazywano je "Stolicą świata" czy "Wielkim Jabłkiem". Jakże moim ulubionym określeniem było nazwanie tego miejsca "Miastem, które nigdy nie śpi". Dla mnie to określenie emanowało czymś, czego nie potrafiłam określić. Czegoś w rodzaju wyrażania przyszłości, otwarcia wszystkich dróg do lepszego życia, a kiedy je wypowiadałam na moje ciało padało uczucie determinacji, a swoją drogą fascynowało mnie. Biali zamieszkują tu mniej niż połowę, mieszkają tu też Azjaci czy Latynosi, dlatego na tym obszarze mówi się w ponad 800 językach.  Wielu turystów bardzo często zatrzymuje mnie na ulicy i pyta, gdzie można obejrzeć najlepsze zachody słońca. Odpowiadam wtedy, że choćby Brooklyn Bridge, Top of The Rock (chodź za wstęp trzeba zapłacić), w dzielnicy Greenpoint czy Bryant Park - słońce układa się akurat wzdłuż 41 ulicy, z parku dobrze widać oświetlony Empire State Building, tak więc zachody słońca są bardzo kolorowe (i głośne, bo to serce Manhattanu).
Pracowałam w okolicach największej korporacji Chrysler'a, gdzie sam budynek miał 77 pięter i cały zbudowany był praktycznie z szybek. Zajmowałam jedną z wyższych pozycji, bo rzecznik prasowy to nie małe wyzwanie. W ciągu dnia miałam spotkania z setkami ludzi z różnych narodowości, którzy przewijali się od wczesnego ranka do późnego wieczoru. Pracowałam nad różnego rodzaju projektami, od których zależała moja przyszłość, a niekiedy robiłam je dodatkowo, ponieważ bardzo lubiłam swoją pracę. W wolnym czasie, którego miałam około 2 godzin czytałam książki, szperałam w internecie czy zwyczajnie oglądałam telewizję. Bardzo często dzwoniłam do moich rodziców, którzy zostali w Polsce. Pogodzili się z tym, że wyjeżdżam i chce pracować gdzieś dalej, z większymi perspektywami na życie. Wybrałam Nowy Jork. Może dlatego, że zawsze chciałam odwiedzić to miasto, a może dlatego, że imponowało mi. Reasumując, jestem tu gdzie jestem. Początkowo, przyjeżdżałam do rodziców bardzo często, bo co dwa tygodnie. Ale w miarę, kiedy zauważałam, iż przyzwyczajają się do takiego stanu sytuacji, zmniejszałam swoje odwiedziny. Nie dlatego, że nie chciało mi się i nie miałam czasu do nich przyjeżdżać, ale dlatego, że bilety w obie strony były bardzo drogie. Nowy Jork od Polski był oddalony o wiele mil. Ponadto, jeździłam tam dwa razy w miesiącu i początkowo nie mogłam znaleźć pracy. Teraz, jeżdżę do nich równo co dwa miesiące na tydzień i wydaje mi się, że wszyscy są zadowoleni. Zarówno ja, jak i oni. Zawsze przywoziłam im różne przysmaki z USA i wiele ciekawych rzeczy, które z chęcią oglądali. Widziałam, że bardzo im się podobały. Kiedyś rzuciłam temat, aby przy moim dłuższym urlopie to oni odwiedzili mnie, ale tak na prawdę nie spodziewałam się niczego innego, niż odmowy. Moi rodzice byli bardzo związani z Polską i swoim domem. Nie było to raczej spowodowane strachem, ale tym, iż myślę, że nie potrafiliby odnaleźć się w takim miejscu. W Polsce mieli swoje przyzwyczajenia, pracę i zajęcia, a tam w wielkim mieście, przykładowy facet, którego hobby jest wędkarstwo, nie miałby co tam robić. Zrezygnowałam, więc sama dochodząc do wniosku, że zostanie w swojej ojczyźnie o wiele bardziej wyszłoby im na zdrowie. Poza tym dwa razy do roku przyjeżdżałam do nich na prawie cały miesiąc, nie licząc Świąt Bożego Narodzenia czy Wielkanocy. Dlatego, myślę, że mieli zbyt dużo zajęć, żeby czas, kiedy mnie nie ma, mijał im wolno. W swoich planach, moim marzeniem był powrót do Polski i praca tam, ale prawdę mówiąc, nie wiedziałam czy zdołam, aż tak zmienić swoje przyzwyczajenia. Dodatkowo pracy takiej jak tam, nie znalazłabym pewnie nigdzie indziej. To i tak nie wystarczało, bo bardzo tęskniłam za swoim krajem. Mieszkałam w mniej niż więcej luksusowym apartamencie w Manhattanie, gdzie po całym dniu starałam się chodź na chwilę zapomnieć o tempie mojego życia.
Szłam powoli po schodach, prowadzących na spotkanie w pracy. Ubrana jak zwykle w obcisłą (tym razem w odcieniu jasnego brązu) spódnicę, białej koszuli i (również tym razem brązowy) żakiecik, do tego oczywiście wysokie buty, które tak na prawdę były obowiązkiem w mojej branży. Pod ręką niosłam teczkę, w rodzaju męskiej aktówki, która wypełniona była aż po brzegi stosem dokumentów na dzisiejsze zebranie. Nie śpieszyłam się, nauczyłam się doskonałej punktualności i do wyznaczonej godziny, miałam jeszcze masę czasu. Mimo to, postanowiłam wyjść wcześniej. Lubiłam mieć wszystko dobrze przećwiczone. Weszłam do sali. Było jeszcze pusto. Usłyszałam dźwięk mojego prywatnego telefonu. Miałam dwa, ten prywatny, na który dzwonili rodzice bądź moi znajomi oraz ten, na który dzwonili klienci, prezesi i bardzo wiele ważnych osób. Nie miałam czasu na odbieranie teraz telefonów prywatnych, więc wyciszyłam i odłożyłam go. Może znalazłabym chwilę czasu na rozmowę, gdyby nie to, że był to numer nieznany, więc uważałam, że to pomyłka, gdyż ten mieli tylko moi bliscy.
Po krótkim czasie wszyscy pracownicy, zaczęli przychodzić i siadać na wyznaczonych przez kierownika miejscach. Gdy on sam wszedł, przywitał się ze mną podając mi rękę i mówiąc:
- Dzień dobry, Pani Anastazjo - przeważnie zawsze na podobnych konferencjach lub spotkaniach był jeszcze bardziej powściągliwy i wyrażał się jeszcze bardziej oficjalnie, niż zwykle - Jest Pani gotowa?
- Oczywiście - odpowiedziałam od razu, bo tak w rzeczywistości było.
Spojrzałam na niego. Był bardzo elegancko ubrany i emanował spokojem.
- Doskonale, byłem tego pewien. - odparł z uśmiechem i puścił moją dłoń. Klasnął w ręce i sprawił, że każdy skupił wzrok na mnie.
Był to zapewne setny wykład prowadzony przez moją osobę, więc wiedziałam jak się zachować, co powiedzieć i jak wypaść, żeby nie zostać skrytykowana, więc rzadko się to zdarzało. Sam wykład dotyczył czystych formalności, czyli ile środków finansowych wpłynęło na nasze konto, oglądalności, zyski, straty. Można powiedzieć, że takie podsumowanie całości. Czasem dziękowałam nowym pracownikom (jeżeli takowi się pojawili) za to, że zasilili nasze szeregi, dosyć często proponowałam również nowe inicjatywy. Całe spotkanie minęło mi bardzo szybko. Wychodząc, zatrzymał mnie jeden z konkurentów, który był obecny i pośpiesznie wręczył mi wizytówkę z logo ich firmy, spojrzał na mnie z wyraźnie widoczną dumą i powiedział:
- Proszę się zastanowić.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo zniknął w pierwszym korytarzu, prowadzącym do wyjścia.
Już w moim mieszkaniu cieszyłam się, że nie mam już dzisiaj żadnych obowiązków, więc natychmiast przyszło mi do głowy, żeby zadzwonić do Klaudii. Wyjęłam swój prywatny telefon. Było dość dużo nieodebranych połączeń: pięć od nieznanego numeru i jedno od przyjaciółki. "Jeżeli zadzwoni jeszcze raz do końca dnia odbiorę" - pomyślałam. Oddzwoniłam do niej. Odebrała po trzecim sygnale.
- Hej, dawno nie rozmawiałyśmy. Jak u ciebie? - zapytałam z entuzjazmem, bo rzeczywiście cieszyłam się z tego, gdyż na prawdę dawno jej nie słyszałam.
- Hej kochana, praktycznie dobrze, właśnie oglądam telewizje i oglądałam co mam jutro wykonać klientom, miałam dzisiaj męczący dzień, a ty jak? - również bardzo się cieszyła. Słychać było to w tempie wypowiadanych słów i w tym, jak zalewała mnie informacjami.
Mimo, że u mnie było trochę po 15, to w Polsce było kilka minut po 21, więc wiedziałam, że nie dawno skończyła pracę. Zawsze chciała zostać fryzjerką i tak też zrobiła. Od zawsze miała smykałkę do tego typu rzeczy i dostawała z tego spory utarg, bo potrafiła zrobić niecodzienne fryzury.
- Skończyłam właśnie pracę. Miałam dzisiaj kolejny wykład. Wiesz, coś takiego w rodzaju konferencji, tylko z pracownikami i przedstawicielami innych firm. Padam, ale na dzisiaj na szczęście koniec - wybuchłam śmiechem do słuchawki.
- Jesteś w Nowym Jorku? - zapytała, a mnie zdziwiło to pytanie jak żadne inne.
- Of course. What do you think?
Wybuchła śmiechem, kiedy zafundowałam jej angielską odpowiedź.
- Myślałam, że jesteś w Polsce. Twierdziłam, że pojechałaś na trochę i chwilę się tym wszystkim zajmiesz, ale to przecież już nie twój interes. - zachichotała.
Chwilę milczałyśmy.
- Czym miałabym się zająć? - przez jakiś czas, myślałam, że nie słuchałam jej dostatecznie dobrze i nie zrozumiałam o co chodzi.
- Przecież... znaczy.. oczywiście, że twoimi rodzicami. Bo święta idą, znaczy... coś mi się poplątało. - zaczęła się jąkać. - Kiedy będziesz w Polsce? - zmieniła temat.
- Dwa dni przed Wigilią, na pewno wszystkim się zajmę.
- No to świetnie, wpadnę do ciebie! - dało się wyczuć między słowami zakłopotanie.
- Na pewno o to chodziło? Wszystko w porządku?
- Pewnie! Do usłyszenia nie długo! Mam jeszcze troszkę pracy, miłego wieczoru.. tzn. popołudnia, no tak. - znowu się zaśmiała.
- Do usłyszenia, tobie dobrej nocy.

Obcy numer nie zadzwonił już do końca dnia.




piątek, 27 listopada 2015

Rozdział 2 cz.3/3

***
Pukanie do drzwi wybija mnie z nocnego letargu. 

Puk, puk, puk.

Udaję, że nie słyszę. Na chwilę następuje cisza. Przekręcam się na drugi bok, nie patrząc na zegarek. 

PUK, PUK, PUK.

Wzdrygam, otwieram jedno oko i słyszę:
- Anastazja, masz gościa. 
Po tych słowach momentalnie się podnoszę.
- Jak to? Mamo, wiesz która jest godzina? - krzyczę
Jeszcze raz patrzę na zegarek. Godzina 6:00. "Nie możliwe" - myślę. Szybko podbiegam do drzwi, lekko je uchylam spoglądając na mamę. 
- Kto to jest? - z przerażeniem na nią patrzę. 
- Klaudia - z uśmiechem odpowiada. 
Nagle zza drzwi wyskakuje moja przyjaciółka. 
- Ale miałaś minę ! - pomiędzy śmiechem zdołałam zrozumieć kilka słów. 
- Na prawdę dziwne... Możesz mi powiedzieć co tu robisz o 6 nad ranem? - jeszcze śpiąca pytam nie koniecznie racjonalnie myślącej Klaudii. 
-Ubieraj się! - ignoruje moją uwagę. 
Usiadłam.
- Co takiego? - wróciłam z powrotem pod kołdrę. 
Klaudia ani myślała o takim zwrocie sytuacji. Ściągnęła mi ją, rzuciła na podłogę i powtórzyła: 
- Ubieraj się!
- Możesz mi wyjaśnić po co, na co i w jakim celu? - mówię już na stojąco, wyraźnie zdenerwowana. 
- Muszę ci coś pokazać, a to widać tylko o tej porze. Pośpiesz się, bo zaraz na prawdę będzie za późno.
Patrzę na  nią przez kilka dobrych chwil.
- Okej... niech będzie, ale jeżeli... 
- No przestań już pytać! Chodź! - przerwała mi.
Na w pół przytomna poszłam za Klaudią. 
Założyłam buty, popatrzyłam na nią, przewróciła oczami. 
- Dziewczyny, gdzie idziecie? - zawołała moja mama. 
- Mamo, nie pytaj, sama nie wiem. - zaśmiałyśmy się.
Na dworze było bardzo zimno. Po zasłoniętych roletami oknach można było się domyśleć, że wszyscy jeszcze śpią. Gdzieniegdzie w oddali można było usłyszeć jadący samochód, zapewne do pracy. Wokół tylko cisza i spokój.
- Jesteśmy - powiedziała uradowana Klaudia.
- Jak to? Już? Tutaj? - zdołałam zapytać.
- Tak, a co myślałaś, że będziemy szły miliony godzin na Alaskę? - zachichotała.
- No dobra, tylko ja nadal nie wiem - na chwilę przerwałam, bo szalik opadł na moją twarz, więc musiałam go zdjąć - co my tu robimy - dokończyłam.
- No to odwróć się  - złapała mnie za barki i odwróciła o 180 stopni.
Widok zaparł mi dech w piersiach. Stałyśmy bardzo wysoko, ponad wszystkimi zabudowaniami i drzewami. Na dole była jeszcze mgła. Patrząc na nią, malowniczo wyglądał cały krajobraz. Jesień, która od niedługiego czasu zawitała u nas na dobre dodatkowo kolorowała i nadawała błysk każdemu opadającemu listkowi. Wiał bardzo silny wiatr, który wraz z pięknem niósł ze sobą zapach. Zapach, który jednakowo nie dawał się zidentyfikować z niczym, co mogło by to przypominać. Sam w sobie miał dopełniać cały ten pejzaż. Obok tego płynął wąski, ale jakże długi strumień czystej, zdawałoby się niebieskiej jak z bajki wody, która rozpływa się po całym obrazie kolorowych, pastelowych drzew, traw, brązowych płotków, małych z tej wysokości domków i na horyzoncie po ogromnej plamie zieleni, która przedstawiała las, jakże piękny sosnowy las.
- Aż trudno się dziwić, że przechodziłam koło tego miejsca tyle razy i ani razu nie widziałam go w takim wydaniu. Ba! Nawet tu nie patrzyłam! - po długiej chwili milczenia zwróciłam się do towarzyszki.
Miejsce to niosło ze sobą niesłychanie wiele refleksji, przemyśleń i pozwalało na chwilę przystanąć, zatrzymać się i popatrzeć jak szybko mijają chwilę.
- Przyznaj, kiedy wpadłam do ciebie myślałaś, że to on. - stała i nie ruszała się chociażby o milimetr, patrzyła w dal.
Zamknęłam oczy i pozwoliłam otaczać się podmuchami ciepłego wiatru.
- Taaak - jak nigdy zdołałam szybko i bez wahania odpowiedzieć. - Ale to już bez znaczenia.
- Anastazja, wiesz, że domyśliłam się o co tobie chodziło, jeśli mowa o jego zachowaniu? - mówiła bardzo wyraźnie, spokojnie i powoli.
Otworzyłam oczy , popatrzyłam na nią, ale nic nie odpowiedziałam.
- Co teraz będzie? - zapytała mnie
- Nic szczególnego - odpowiedziałam - muszę zebrać dowody.
- Ale co ty chcesz zrobić ? - od razu zauważyłam strach w jej oczach.
Uśmiechnęłam się.
- Uspokoić swoje sumienie i zaspokoić swoją ciekawość.
Wyraźnie ją uspokoiłam. Opuściła głowę i powiedziała:
- Wracamy?
- Do przeszłości nie, ale do domu... chyba możemy.
Szturchnęła mnie w miłym geście. Wybuchłam śmiechem.

***

Już następnego dnia wybrałam się do tamtego miejsca, gdzie widziałam Kacpra. Znałam go bardzo dobrze i wiedziałam, gdzie mogę zebrać... chyba lepiej zabrzmiałoby - znaleźć dowody. Otworzyłam drzwi. Wchodząc, potknęłam się o schodek. Było tak cicho, że po wszystkich korytarzach przebiegło echo dźwięku mojej głośno i mocno stąpającej stopy w celu złapania równowagi. Oparłam się o ścianę. Zaczęłam się zastanawiać czy na pewno chce to wiedzieć. Zima zbliżała się do nas już wielkimi krokami. Chuchnęłam na zmarznięte dłonie, spojrzałam na zegarek. Mam jeszcze dwadzieścia minut. Muszę się śpieszyć. Zeszłam na sam dół do przebieralni. Na moją korzyść, wiedziałam, do której godziny będzie otwarta. Rozejrzałam się czy nikt mnie nie widzi. Weszłam do środka. Setki płaszczy, kurtek, różnorakiej odzieży. Ponownie spojrzałam na zegarek. "15 minut" - wypowiedziałam. Klatka A, B, A, B, A, B... A... swoją odzież powinien mieć tu. Nie myliłam się. Jego kurtkę mój wzrok rozpoznał od razu. Wiedziałam, że muszę działać szybko. Wszystkie kieszonki zewnętrzne puste. "Do prawdy?" - pomyślałam. Cofnęłam się o dwa kroki. Usiadłam na ławeczce znajdującej się tuż za mną. "No tak, wewnętrzne" - powiedziałam szeptem. Szybko je rozpięłam. Zawartość trzymałam już na dłoniach. W jednej dłoni biały proszek, a w drugiej kolorowe pastylki z wytłoczonymi wzorkami. Wszystko działo się tak nieprawdopodobnie szybko. Momentalnie wzrosło mi ciśnienie. Byłam bardzo zła. Może to głupie, bo przecież powinnam mu jakoś pomóc, ale znienawidziłam go. Znienawidziłam za wszystkie kłamstwa, oszustwa, a przede wszystkim za jego głupotę. Pomijając już branie, kto normalny zostawia to w kurtce? Wybiegłam stamtąd, a całą zawartość włożyłam z powrotem na miejsce. Dopinając suwak w kurtce i zakładając kaptur na głowę, wiedziałam już, że to jest mój ostatni raz, kiedy tu jestem, i ostatni raz kiedy się nim przejęłam. Nie chciałam mieć z Kacprem nic wspólnego. Ostatni rok postanowiłam zapomnieć i całkowicie wykasować z pamięci. Nie było tak, że po kilku dniach emocje opadły. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Ostatnią myślą o nim, było to, że nadal nie wierzę, że to wszystko dzieje się na prawdę. W kilku słowach? Diametralnie zmieniłam swoje życie. Na samym początku, aby ułatwić sobie zadanie i zapełnić czas tak, abym nie miała chwili na refleksje, zapisałam się na lekcje gry na pianinie, do niedaleko będącej szkoły muzycznej. Może wyda wam się to dziwne, ale od zawsze chciałam na nim grać. Lubię wolne piosenki, przy których mogę śpiewać i relaksować się. W młodości zaczęłam grę na gitarze, ale była to bardzo nie przemyślana decyzja, ponieważ po znudzeniu się nią i nauczeniu wszystkiego, nie miałam czasu i zwyczajnie nie lubiłam na niej grać, więc poszła w odstawkę. Jednak zajmuje w moim domu honorowe miejsce. Mam do niej sentyment. Zajęcia z gry miałam raz w tygodniu, więc to było za mało. Kolejnym punktem moich obserwacji była szkoła, do której uczęszczało się na lekcje języka angielskiego. Miałam je dwa razy w tygodniu, więc to już było coś. Ponadto zbliżały się Andrzejki, czyli impreza (tak, praktycznie rzecz biorąc lubiłam na nie chodzić), niedługo Mikołajki, czy też Święta Bożego Narodzenia, więc dużo zamieszania, prezentów, chaosu i tak właśnie miało być. Co oczywiste, moje studia na drugim roku dziennikarstwa. Dobrze myślicie, poszłam za powołaniem. Uwielbiałam media, prasę i tak też zrobiłam. Tamten okres czasu wyleciał mi z głowy, niczym para z ust. Po trzech latach kończąc studia wyjechałam do Wrocławia szukać pracy. Prawdę mówiąc, nie obawiałam się czy ją znajdę, gdyż wiedziałam, że uwielbiam to co miałabym robić. I nie myliłam się, po bodajże trzech miesiącach moim ogłoszeniem zainteresował się pewien redaktor. Tak o to, pięłam się do góry na szczeblach kariery. Najpierw prasa, potem internet, radio, aż w końcu telewizja i to nie byle jaka. W końcu awans, dzięki projektowi, który pokonał wszystkie konkurencje, na redaktora naczelnego telewizji KPM. Prawdę mówiąc, nie sądziłam w ogóle, że ten plan wypali, ale widocznie sama siebie nie doceniałam. Praca, praca, praca i realizowanie swoich marzeń. Mimo wszystko starczało mi na spędzanie czasu z przyjaciółką (tak, tak jedną i tę samą od początku) i rodziną, ale nie było momentu, gdzie wspomniałabym czy chociaż pomyślałabym o tamtym okresie. Było to dla mnie bez znaczenia. 
 Żyłam pełnią życia nawet nie myśląc co było by gdyby. Całe uczucie i wszystko co z nim związane stłamsiłam. Wszystko układało się, można by rzec idealnie, taki wyimaginowany obrazek, jednak przeszłość i związane z nią konflikty odezwały się ze zdwojoną siłą.

 Jedno już wiem, zawsze przeznaczenie. 

piątek, 13 listopada 2015

Rozdział 2 cz.2/3

***
- Co takiego? Klaudia... nie ma takiej opcji. Skąd wzięłaś w ogóle taki pomysł? - zapytałam z niedowierzaniem. Siedziałam na kanapie w pokoju i bacznie obserwowałam skąd taki pomysł u mojej przyjaciółki.
- Słuchaj, wiem, że to brzmi trochę... odważnie, ale..
- Odważnie? - przerwałam jej. - To brzmi jak jakiś niedopracowany kryminał.
Minęło już trochę czasu, w czasie wolnym od zajęć odwiedziła mnie Klaudia. Początkowo myślalam, że chce po prostu pogadać, zapytać jak u mnie, opowiedzieć coś o swoich planach z Rafałem, ale ona przyszła z "rozwiązaniem" , który jej zdaniem miał zmienić życie moje i wielu innych ludzi. Siedziała teraz na przeciwko mnie z kubkiem gorącej kawy, której nie mogła nazbyt pić, bo miała problemy z sercem (oczywiście ja, poddałam się jej argumentom, więc herbata nie wchodziła w grę) i wpatrywała się we mnie. Wydawało się, że chce jakoś przekonać mnie do tego co udało jej się wykombinować.
- Anastazja, to jest świetny pomysł, wszystko możemy tym pokazać.
- Ale to nam nic nie da! Zrozum! To, że zemszczę się na Kacprze nic nie zmieni. Poza tym nie chce go wiedzieć. - próbowałam ją przekonać, ale ona wszystkie argumenty starała się zdublować lub po prostu udać, że nie słyszy popijając dalej swoją kawę.
Zapadła cisza. Kątem oka, widziałam jak Klaudia czeka aż coś powiem. Mimo to odezwała się pierwsza.
- On zawsze był zazdrosny o Kamila. Kręcił się koło ciebie i doskonale o tym wiedział. Teraz jak gdyby nigdy nic pozwalasz na to, żeby to wszystko minęło. Proszę cię... Pójdziesz z Kamilem, on będzie udawał, że wykorzystał to, iż Kacper odszedł i będzie po sprawie. Ty być może dowiesz się co się takiego stało, że już nie jesteście razem, sprawisz, że będzie zazdrosny, a sprawa nie wiadomo jak się potoczy, a być może jeszcze nadepniesz mu na odcisk za twoje cierpienie. Czy to brzmi tak źle? Zapomniałabym... rozmawiałam już z Kamilem. Co prawda wynegocjował..
- Czekoladę? - ponownie jej przerwałam.
- Widzisz? Nawet go całkiem nieźle znasz. - odpowiedziała Klaudia, wiedząc, że ta riposta jej się udała.
- Doskonale wiesz, że to na maksa nie uczciwe. - starałam się jeszcze coś wykombinować.
- A czy Kacper był kiedykolwiek uczciwy wobec ciebie?
Nic nie odpowiedziałam, więc Klaudia kontynuowała - No właśnie. Posłuchaj się mnie, możemy się sporo dowiedzieć.
- Wiesz w jakiej trudnej sytuacji mnie stawiasz?
- Co tu jest trudnego? Idziesz to idziesz, masz newsy jak w banku, a nie idziesz to nie idziesz, ale na twoim miejscu nie chciałabym zostać w kropce tak jak dwa miesiące temu przy rozstaniu. Poza tym zapomniałaś chyba, że dawno nie odwiedzałaś swojej firmy. To też by się przydało. Zostawiam to tobie do przemyślenia. - wstała i udała się do wyjścia.
Mialam ogromny dylemat. Z jednej strony zżerała mnie ciekawość co takiego mogło się stać, a z drugiej strony nie chciałam wracać do tamtego życia, gdzie teraz się już ustatkowałam i tym bardziej nie chciałam widzieć Kacpra. "On nigdy nie  był uczciwy, czemu teraz ty tego przestrzegasz?" - pomyślałam.
- Klaudia zaczekaj! - zdecydowałam się w ostatniej chwili - dobra, zgadzam się. Dzwoń po Kamila i ustalamy szczegóły. To nie może być coś sztucznego. - spuściłam wzrok. Nie wiedziałam czy dobrze robię.
- Wiedziałam, że dobrze wybierzesz i będziesz chciała walczyć. Zawsze chciałaś. - uśmiechnęła się do mnie. Był to jednak uśmiech bardziej zdeterminowania, niż miły gest w moją stronę.
***
Już na miejscu, razem z Kamilem wiedzieliśmy co robić. Po całym dniu, postanowiłam w końcu porozmawiać z Kacprem. Niestety, miałam do niego tak wielką odrazę, że przywitałam go dość sarkastycznie: 
- Cześć Kacper, przyjacielu!
- Cześć! - jak gdyby nigdy nic, uścisnął moją dłoń. Lubiłam ten gest, nie potrafił odzwierciedlić uczuć. Od tak- zwyczajny uścisk ręki. Nie dało się po nim poznać czy to miłość, czy nienawiść i taki miał mieć zamiar co do niego. 
- Chyba musimy porozmawiać. - zdobyłam się na dalsze słowa. Zaprowadziłam go trochę dalej od tłoku ludzi i zaczęłam mówić - domyślasz się chyba, że jesteś mi już obojętny, z resztą widzisz z kim dzisiaj przyszłam, ale jako kobiecie należą mi się wyjaśnienia co do tego co się stało. 
Spojrzałam w jego oczy. Coś było nie tak. 
- Nie potrafię tego wytłumaczyć i tyle. - odburknął.
Przez myśl przemknęło mi tylko to, że albo kiedyś nie zauważyłam jaki był arogancki i chamski, albo ktoś teraz zmienił go, aż tak nie do poznania. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to jego przekrwione oczy i to, że wyraźnie schudł. "Co jest grane?" pomyślałam. 
-Powiedziałem, nie potrafię tego wytłumaczyć. - spokojnie odpowiedział. Chciał już iść, więc przytrzymałam go ręką, a wtedy on wybuchnął ogromną złością,
- Nie popychaj mnie! Nie szarp się ze mną! - w pewnym momencie myślałam, że mnie uderzy. 
Po czym uspokoił się, a ja otworzyłam oczy szeroko ze zdumienia, kiedy zobaczyłam jak jego źrenice rozszerzają się. Pozwoliłam mu odejść.
Nawet nie usłyszałam, jak od kilku minut woła mnie Klaudia. 
-Trzymaj swoją kurtkę i zaraz wszystko mi opowiesz - dumnie powiedziała. 
W drodze do domu, a raczej na przystanek autobusowy, Klaudia z Kamilem widocznie świetnie się bawili, bo streszczali każdą minę napotkanego znajomego Kacpra, albo jego samego. 
- Anastazja, mało go znałem, ale już go nie lubię - zwrócił się do mnie Kamil. 
- Taaak, to wyjątkowo dziwny typ. Każdy miał go chyba za innego, prawda? - przyjaciółka popatrzyła na mnie.
Nawet nie słyszałam co konkretnie powiedziała, po szturchnięciu odpowiedziałam tylko "mhm". 
- Tylko nie mów mi, że coś źle zrobiliśmy, minę mieli nieziemską, z resztą on sam wyglądał jakby za chwilę miał zejść z tego świata - podśmiewał się Kamil. 
Nie mówiłam nic, ale chyba wiedziałam, czemu tak wyglądał. Nie chciałam wierzyć w to o czym wtedy myślałam, ale coś podpowiadało mi, że niestety taka jest rzeczywistość. Nie chciałam nikomu mówić o moich domysłach czy insynuacjach. Były zbyt poważne, jak na jedną sytuację z jednego dnia. Przyjdzie czas, że powiem o tym Klaudii. Przynajmniej jej. Najpierw jednak, sama muszę to sprawdzić. 
Wpadłam do domu, usiadłam na fotelu i zaczęłam myśleć, czy byłoby to możliwe. Otworzyłam laptop i wpisałam, a raczej chciałam wpisać, ponieważ przyszła mi do głowy pewna sytuacja, która miała miejsce trochę wcześniej.

Byliśmy w domu, czekałam na Kacpra, kiedy wróci od lekarza miał bardzo silne skoki ciśnienia i pojawiły się ostatnio problemy z sercem. 
-Hej, kochanie - powiedziałam, gdy tylko usłyszałam zamykające się drzwi.
- Hej, skarbie. Spokojnie, jest wszystko dobrze. Lekarz powiedział, że to chwilowe i nie ma się czym martwić. 
- Zaraz, mówisz mi, że masz bardzo wysokie skoki ciśnienia, temperatury, przewlekły katar i mówisz, że coś jest nie tak z sercem, i wracasz od lekarza, który mówi, że nic ci nie jest? - byłam wyraźnie zdenerwowana. 
- Tak, skoro lekarz tak powiedział, to znaczy, że jest w porządku. Dał mi jakieś leki. Będzie dobrze.
Popatrzyłam na niego. 
- Pokaż mi tą receptę - wyciągnęłam rękę w jego stronę. 
- Zmiąłem ją i wyrzuciłem jak tylko kupiłem, bo było tam napisane tylko jedno lekarstwo, a nie lubię jak mam dużo śmieci w kieszeniach - zaśmiał się, po czym zaraz zmienił temat - wiesz, nie mówiłem ci, ale będę musiał wyjechać na dwa dni, bo mamy zawody w Krakowie. 
- Przecież źle się czujesz i wydaje mi się to poważne... - zdziwiłam się. 
- Oj zaraz źle się czuje... To było wcześniej, a przecież lekarze się znają tak? Będę szybciej niż myślisz. 

Wpisałam w przeglądarkę "objawy uzależnienia.. " na chwilę przestałam pisać, nie wiedziałam czy wpadam w paranoje czy to może być prawda, ale dokończyłam "...od narkotyków". Byłam w wielkich szoku, kiedy zobaczyłam, że wszystkie objawy, które przedstawił mi wtedy Kacper sprawdzały się kropka w kropkę jak tam. Ponadto jego dzisiejszy sposób zachowania i wyglądu wskazywał na tylko jedno. Nie był "czysty". Chciałam dowiedzieć się jeszcze czy wtedy był na zawodach, ale zważając na to, że było po 22, a jego trener zapewne odpoczywał po treningach odpuściłam sobie to i pozostawiłam na kolejny dzień. Musiałam teraz wszystko sprawdzić i znaleźć rzeczowe dowody, chociaż przyznam, że chciałabym, aby były to moje wymysły. Myślałam, że plan Klaudii był kryminałem, ale prawdziwy kryminał zaczynał się dopiero teraz. 

środa, 21 października 2015

Rozdział 2 cz.1/3

Stałam jak wielki skamieniały słup, nie odpowiadając na żadne zawołanie czy pytanie. Patrzyłam wprost na rodziców i czekałam, aż powiedzą te dwa słowa. Mama wypowiedziała je szybciej niż myślałam. Wyobrażałam sobie jakiekolwiek możliwe najgorsze rzeczy, miejsca, chwile. Chciałam zapaść się pod ziemię, znaleźć jakąś mysią dziurę i jak gdyby nigdy nic zwyczajnie zniknąć. Zamknęłam oczy, w swoich myślach powtarzałam "chcę zniknąć", a po chwili zaczęłam mówić je już szeptem.
- Anastazja! Słyszysz? Pakuj się.
To wybiło mnie z myśli, z odrętwienia, z toku powtarzania tego samego. Dwa słowa mamy krążyły po mojej głowie jak echo. Na chwilę znikało, ale po jakimś momencie wracało jak bumerang. Zobaczyłam, że ciągle stoję przed furtką, a ludzie zaczynają się na mnie dziwnie patrzeć. Nie ruszam się, nie widać nawet jak oddycham. Sama tego nie słyszę. W moje oczy dostają się promienie światła, nie wiem czy miałam je po prostu wpół zamknięte czy tkwiłam w jakimś dziwnym stanie, ale to jeszcze bardziej pobudziło mnie, aby powrócić"do żywych". Wreszcie zrozumiałam. Do mojej cudownej biografii, mogę dopisać jeszcze jedną rzecz, która jest na pewno na miejscu, świetnie mi pomoże i nie będzie trudna... Wyprowadzkę.
Weszłam na podwórko. Powoli podeszłam do drzwi i zapytałam:
- Mamo? Możesz mi to jakoś wytłumaczyć? Co tu się dzieje?
- To na pewno dobrze nam zrobi. Nie ma w tym nic złego. Tyle nowych rzeczy, miejsc, ludzi. Na pewno ci się spodoba. Zobaczysz, tylko w to uwierz. - promiennie odpowiedziała moja rodzicielka.
Nadal patrzyłam na nią oniemiałym wzrokiem. Odpuściłam jednak stanie jak słup i poszłam do pokoju. Kompletnie nie wiedziałam co mam robić. Walizkę miałam już gotową do pakowania. Od czego zacząć? Od stosu wspomnień? Pożegnań? Nie miałam siły na nic, a już na pewno nie miałam siły na to, aby zadawać kolejne pytania mojej mamie do tej niezrozumiałej sytuacji.

Cisza, biegne, ciemno, cisza....
-Nic ci nie będzie !

Biegnę, ciemność...

Cisza...

Wrzask...

- Nic ci nie zostało!

Dobiegająca znikąd melodia. Rozpoznaję... fortepian, po chwili dołącza się wiolonczela.

Cisza...

Wszystko się uspokaja.
Uciekam.

Po chwili ktoś mnie łapię za rękę, nie wiem kto. Dookoła nic nie widzę. Czuję tylko ciepły dotyk i słyszę...
"Ciiiii ". Świat stanął w miejscu. Czuję się dobrze. Podnoszę głowę, czuję napięcie, nadal nic nie widzę - "Cicho księżniczko, jestem tu i zawsze będę". Czuję się tak bezpiecznie. Dotykam jego włosów. Czuję zawsze obecną miękkość. Widzę coś... widzę uśmiech.

Otwieram oczy. Jest wieczór. Leżę na podłodze. Znowu to uczucie. Nie mam nic. Łzy cisną się do oczu. Krzyczę, walę pięściami w podłogę. Mam dość. Płaczę.. bardzo głośno. Wstaję, wpadam w ramiona mamy.
-Nigdzie nie jade! Słyszysz? Nigdzie nie jade!
Przedzieram się przez nią jak przez otchłań. Wybiegam. Na dworze jest bardzo zimno. Oddycham z otwartymi ustami. Rozglądam się dookoła. Wiem, że muszę wrócić.
Rano budzę się dosyć wcześnie po nie przespanej nocy. Zwlekam się z łóżka. Zawsze byłam rannym ptaszkiem. W drodze do szkoły jak zwykle nie ma miejsc w autobusie, więc przysiada się do mnie pewien chłopak.
- Hej! My się chyba powinniśmy poznać - z szerokim uśmiechem oznajmia mi tą dziwną z początku nowinę.
Zerkam na niego. Czuję się dziwie, ale podaję mu rękę i z lekką niechęcią odpowiadam - Hej! Miło cię poznać. - dodaję sztuczny uśmiech. - Czemu powinniśmy? - w sumie ciekawiło mnie to, co ma mi do powiedzenia.
- To może zabrzmi dość dziwnie, ale ostatnio dowiedziałem się, że jesteśmy rodziną.
Patrzę na niego przez dobre kilka sekund. "Zachowuje się dość dziwnie" - zdążyłam pomyśleć.
- Chwilę. Jaką rodziną?
W tamtym momencie wzięłam go za kompletnego głupka. Załamałam się. Ranek w poniedziałek, a do mnie już przysiada się jakiś nienormalny gość, który nie wiedząc czego ode mnie chce, próbuje mi wcisnąć jakieś pokrewieństwo z nim. Zlekceważyłam go. Założyłam słuchawki. Ku mojemu zdziwieniu sam mi je zdjął. Wzruszyłam ramionami i wykonałam mój charakterystyczny gest określający "O co ci chodzi? " (Chociaż sama nie lubiłam tego pytania. Tak, byłam dziwna.)
- Posłuchaj mnie w końcu! Mój tata jest chrzestnym twojej mamy. Czy jakoś tak. Poważnie. Mogłem coś pokręcić. Zapytaj mamy o nazwisko Grosicki. Sama zobaczysz. Także, gdyby coś wal do mnie jak w dym - uśmiechnął się, mrugnął okiem i założył słuchawki.
- A nazywasz się jak ?
- Łukasz, jestem Łukasz Anastazjo.
Po chwili zaśmiał się i włączył mp3.
Mimo, że był dla mnie obcym chłopakiem pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam uśmiech na twarzy. Musiał to zauważyć, bo w dalszej drodze szturchał mnie co jakiś czas, ze swoim charakterystycznym wyrazem twarzy. Wysiadł przystanek wcześniej ode mnie, krzyknął tylko "Do usłyszenia siostra!". Udało mu się, sama się zdziwiłam, ale powiedziałam "Do zobaczenia brat!". Z całej tej sytuacji poprawił mi się humor. Już w szkole dostałam niecodzienną propozycję. Z racji tego, że tak na prawdę nie miałam co robić ze swoim życiem zgłosiłam się do najpopularniejszego projektu, mającego na celu działalność poza szkolną w kwestiach społecznych. Okazało się, że zapisało się również kilka dziewczyn z mojej wcześniejszej branży, z którą już niestety nie jestem związana. Przez świadomość, iż byłam głową całej telewizji dziewczyny zgłosiły mnie jako szefa nowej "małej Corporation". Byłam zaskoczona i zdumiona. Przez moment zadawałam sobie pytanie czy na nowo podołałabym tym obowiązkom i wszystkim czym musi zajmować się szef. Ostatecznie nie chciałam rzucać się na głęboką wodę i wybrałam zastępce szefa. Robi też dużo, ale zasadniczą różnicą było to, że nie brał za wszystko takiej odpowiedzialności. Wiedziałam, że wkrótce się rozkręcę i będę udzielała się bardziej niż wszyscy... taka moja natura, ale jak na razie wolałam, nie podejmować tak poważniej decyzji, bo nie czułam się na siłach.  Powróciły do mnie nagle wspomnienia, gdzie zasuwałam z teczką do sekretariatów, pokoi, zabierałam ją na wyjazdy, a teraz leżała, gdzieś w kącie, zakurzona, pełna jeszcze stosu niepotrzebnych dokumentów z moimi podpisami na przyszłość. Pewnie znowu mi się przyda. Ale jeszcze nie teraz. Na razie muszę uwierzyć, że mogę robić jeszcze coś takiego jak kiedyś. Że może mi się ułożyć. Bo może? Kto to wie.
Już w domu zastałam nieoczekiwany spokój. Mama siedziała przy stole w kuchni, jadła kanapki. Była zawsze bardzo miłą i rozgadaną osobą, Chętnie mi pomagała, czasem tylko nie potrzebnie krzyczała, ale jak to każda mama musi wyrazić swoje mądre zdanie. Dogadywałyśmy się, przynajmniej tak mi się wydaję. Ona wiedziała dużo o mnie, a ja wiedziałam sporo o niej. Uwielbiałam sprawiać jej ciągłe prezenty i chwalić się przed nią. Czasem tego nie zauważała, ale wtedy brałam głęboki oddech i odpuszczałam. Tata siedział jak to zwykle w pokoju na kanapie oglądając telewizor i mówiąc do mnie "Siema". Nie, nie był jakimś luzackim dresem. Mówił to raczej żartobliwie, żeby nawiązać jakiś kontakt, a potem padało pytanie "Jak tam w szkole?" Nie lubiłam na to odpowiadać. Było za bardzo ogólne. Biorąc wszystkie przedmioty pod uwagę to zawsze było coś złego. Szczególnie w czwartki... Mówię tylko przedmioty, bo mojego tatę, jak to faceta, zbytnio nie obchodziły inne rzeczy i sprawy. Wracając do odpowiedzi, przeważnie zawsze mówiłam "nic". I na tym się kończyło. Uwielbiał łowić ryby, miał i ma na tym punkcie bzika. Mogłabym ciągle kupować mu jakieś zestawy wędkarskie, a on i tak będzie zawsze zadowolony, także u niego z pomysłem na prezent nie było problemu. W pokoju, wszystko było na swoich miejscach. Zauważyłam też, że nic nie jest spakowane. Zdziwiłam się, ale zignorowałam to, bo nie chciałam wprowadzać kolejnej kłótni między nami.
- Mamo, jesteś już spakowana? - zapytałam od niechcenia, aby nawiązać jakiś temat. Wzięłam kanapkę z jej talerzyka i zaczęłam szybko połykać ją nad stołem.
- Nie jedziemy.
Zatrzymałam się wpół kęsa.
- Jak to? - spytałam z pełną buzią miodowej kanapki.
- Przecież nie chciałaś jechać, ja nie będę cię zmuszała. Myślałam, że to dobrze na ciebie wpłynie, ale skoro nie będziesz zadowolona to nie ma sensu tam jechać. - obojętnie odpowiedziała, nawet na mnie nie zerkając.
- Nie sądzę, żeby wyprowadzka, jakkolwiek mi w czymś pomogła, jeszcze w takim okresie czasu.
- Co takiego? Kto tu mówił o wyprowadzce? Mieliśmy pojechać na kilka dni do Krakowa. Zwiedzić to i tamto.
- Spóźnione wakacje? - zapytałam z niedowierzaniem sama nie wiedząc co już o tym myśleć.
- Można to tak nazwać. Poznałabyś nowych ludzi, pooddychała świeżym powietrzem. Może jakieś kontakty utrzymałyby się na dłużej, a potem wrócilibyśmy do swoich znajomych tutaj. Jeżeli nie chcesz akurat teraz, możemy pojechać kiedy indziej tylko daj nam znać. Widocznie mało się zrozumiałyśmy. - spokojnie opowiedziała moja mama.
Najlepsze z tego wszystkiego było to, że potrafiłyśmy rozmawiać o wszystkim i byłyśmy blisko siebie, dlatego łatwo się z nią dogadywałam.
Kamień spadł mi z serca. "Gdybym wcześniej zapytała"...
Była godzina 22:00. Położyłam się, jak to zwykle o tej godzinie. Oczywiście głowę miałam jak armata. Od zawsze towarzyszyła mi migrena, zdążyłam przyzwyczaić się do częstych bóli głowy. Kacper, po całym dniu codziennie pytał czy nie boli mnie "główka". Tak, on zawsze nazywał ją główką. Nie zdarzyło się chyba, aby nie zapytał czy odczuwam jakiś dyskomfort z nią związany. Kochałam go za to, jak się mną opiekował, martwił.

Była pełnia lata, kiedy wybraliśmy się na spacer nad wodę, Przez jakiś okres chodziliśmy tam dosyć często, prawie cały czas. Ścieżką między drzewami, o które zawsze się sprzeczaliśmy. Popatrzyłam na nasze dłonie, zawsze splecione tak samo.Przez to, iż był o wiele większy ode mnie jego dłoń zasłaniała całą moją. Trochę śmiesznie to wyglądało, ale co najważniejsze słodko. Potem spojrzałam na niego, zauważył to, bo się uśmiechnął i popatrzył na mnie wesoło. Był wesołym człowiekiem. Nie sposób było koło niego się nudzić czy smucić.
- Co to za drzewa? - mimo, że byłam kobietą zapytałam, bo wiedziałam, że on wie wszystko.
- Topola skarbie. - spokojnie odpowiedział.
Zatrzymał się i dał mi buziaka w policzek. Bardzo je lubiłam.
- Mmmm... wiesz co? - zadałam pytanie, na które zawsze domyślał się odpowiedzi.
- Tak wiem. Ja ciebie kocham bardziej. Najbardziej. - Odpowiadał.
Zawsze to mówił. Nie zależnie od pory dnia, roku, miejsca, chwili. Zawsze to powtarzał.

Od jego odejścia moja głowa bolała mnie jeszcze bardziej niż zawsze. Wszystko było bardziej... Bardziej nic nie jadłam, bardziej bolała głowa, bardziej bolał brzuch, Ciągłe nie przespane noce. Wieczory były najgorsze. Sama nie wiem czemu. A może najlepsze? Przecież to wtedy przychodziły mi na myśl te wszystkie piękne momenty z mojego życia, naszego życia.

sobota, 3 października 2015

Rozdział 1.

Słowa każdego spadają na mnie jak ciężkie kamienie na głowę. Wszystkie dźwięki wywołują u mnie paraliżujący ból, gdzieś tam, w mojej głowie. Patrzę na podłogę oniemiałym wzrokiem mając nadzieję, że za chwilę obudzę się z koszmarnego snu.
- Córciu, jak było? - pyta mama z zauważalnym niepokojem w oczach.
- Dobrze. 
- Na pewno dobrze się czujesz?
- Nic mi nie jest. - kłamię. 
Tak. W pewnym sensie kłamałam od dłuższego czasu. Siadałam na moim kiedyś wymarzonym fotelu. Był duży, cały w brązowej, buforowanej skórze z mięciutkim oparciem, gdzie przy siadaniu wpadało się w jego dosłownie relaksującą miękkość. Chciałam dopełniać się w moim małym zawodzie. Była to jedna z wielu rzeczy, które wymyśliłam jeszcze za czasów, gdzie miałam cel w życiu. Wokół panowała cisza. Wtedy, wszystko o wiele bardziej wolałam robić za sprawą przemyśleń niż rozmową. O ile w ogóle chciałam coś robić. Popatrzyłam w prawo. Dawno nie robiłam porządków w domu, a co dopiero z własnym życiem. Segregatory, akta osobowe, reportaże, płyty, mikrofony, gadżety filmowe, pieczątki. Coś co już dawno straciło sens bytu. Zwykle tego nie robiąc cofnęłam się w czasie przypominając sobie życie w centrum ważnej ideologii. Wszędzie ważni ludzie, ubrania stosowne do wyższych pozycji, gestykulacje i mimika ciała. Nie zdołałabym sobie już tego przypomnieć. Popatrzyłam w prawo. Miałam wyobraźnię. Potrafiłam oddzielić ważne rzeczy od najważniejszych. Dopiero teraz zauważyłam, że nie specjalnie ułożyłam wszystko w takiej kolejności. Sprawy zawodowe oddzieliłam od spraw sercowych, uczuciowych, spraw życia. Wszędzie wisiały kwiaty. Białe i czerwone róże. Wkoło jego zdjęcia. Z tym też jeszcze nie zrobiłam porządku. Z pola widzenia zabrałam tylko jednego, ogromnego misia, który za bardzo, wprost natarczywie, jakby specjalnie usiłował przypomnieć wszystkie chwile, wydarzenia i sprawy, których już nigdy nie powinnam pamiętać. Usłyszałam warkot silnika. Niechętnie podeszłam pod okno, aby zobaczyć co się dzieje. To była moja siostra -  Luisa. Natychmiast przyszło mi na myśl, że przyjechała zobaczyć jak się trzymam. Wbiegłam do kuchni i krzyknęłam, chociaż moja mama usłyszałaby równie dobrze, gdybym szeptała. Ona też pewnie się zdziwiła, gdy dostrzegła, że energicznie się poruszam, czego dawno nie robiłam.
- Mamo! Nie ma mnie, poszłam do Agaty, zrób to dla mnie.. - powiedziałam, robiąc błagalną minę. Nie czekając na odpowiedź, wróciłam z powrotem do pokoju. Usłyszałam tylko lamentujący głos mamy "Anastazjo...". Usiadłam blisko drzwi i nasłuchiwałam co się dzieje. Nie chciałam, żeby siostra się martwiła. Miała teraz wyjazd na studia i wystarczająco dużo stresów. I tak wiedziała bardzo dużo, co spowodowane było tym, że nie mogłam powstrzymać się bez wygadania komuś moich żali, zmartwień i problemów.
- Hej ciociu, Anastazja jest? - usłyszałam przez drzwi.
-Tak, jest w pokoju. Przejdź proszę.
Głęboko westchnęłam. "Mamo... prosiłam o coś". Po chwili usłyszałam ciche stukanie.
- Mogę wejść? - miło powiedziała Luisa.
- Pewnie.
- Jak się czujesz?
- Dobrze.
- Jak minął ci dzień?
- Dobrze.
- Anastazja! Możesz coś więcej? Nie możesz załamywać się rzeczami, które stały się kiedyś. Przecież idziemy do przodu. Jeżeli nie będziesz nic robić to już na pewno ciągle będziesz niezadowolona ze swojego życia.
Nie zdążyłam nic powiedzieć, ponieważ zadzwonił telefon Luisy. Mówiła "Tak. Oczywiście. Zaraz będę. Mam je w teczce, za chwilę przywiozę. Do widzenia." Spojrzałam na siostrę.
- Wybacz,  muszę iść. Dzwonili ze studiów. - powiedziała smutnym głosem, pełna żalu, że nie wcisnęła we mnie żadnej pozytywnej iskierki radości.
- Okej, nic się nie stało. Rozumiem. - zdołałam wypowiedzieć z lekkim uśmiechem.
Luisa chyba to kupiła.
- Super, odwiedzę cię już nie długo. Trzymaj się, gdyby coś to pisz.
Kolejnego dnia po wyjściu ze szkoły czułam się dosyć dziwnie. Towarzyszyła mi obojętność, smutek i co raz zalewała mnie fala zimna, a z biegiem czasu przeradzała się w fale niepokoju, dużego niepokoju, który nie był zidentyfikowany. Szkoła... było to miejsce, gdzie zapominałam o wszystkim co się stało i próbowałam skupić się na wiedzy, którą przekazywali nam nasi nauczyciele. Tym razem nogi same prowadziły mnie w niepotrzebne miejsca. Odwiedziłam zakątki, gdzie spędzaliśmy większość czasu z Kacprem. Stąpałam wąską ścieżką bardzo wolno. Pokryta była piaskiem, a na wierzchu leżało coś, co przypominało małe kamyczki żwirku. Z obydwu brzegów ułożona była brukowa kostka, o nieregularnych kształtach. Biegła w dół do tunelu ułożonego z drzew. Z daleka wnętrze tunelu wyglądało dość tajemniczo. Było ciemne, zimne, a przykładowi turyści, którzy nie widzieli tego na co dzień mogliby zadać pytanie - co znajduję się po drugiej stronie? Zobaczyłam naszą ławeczkę. Kiedyś piękną ze zdobionym oparciem. Teraz lekko spruchniałą, zaśmieconą i brudną. Usiadłam i wszystko do mnie wróciło. Wszystko w mojej wyobraźni zaczynało zmieniać się w tamten piękny krajobraz. Powoli przypominałam sobie każde wspomnienie, każdą chwilę, każdy ruch, każdy najmniejszy szczegół. Najbardziej zastanawiało mnie to, że teraz jestem w stanie to wszystko pamiętać. O czym tylko pomyślałam, zaraz przychodziło mi na myśl stos przebytych chwil, których kiedyś nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Jest to pewnie spowodowane tym, iż dopiero doceniam co miałam. Przypominały mi się każde słowa moje i jego , każde spędzenie czasu w tym miejscu i każdy ruch, Nie mogłam już wytrzymać. Wstałam, odwracając się jeszcze, jak gdyby miało to coś zmienić. Przeszłam z zaszklonymi oczami dalej po alejce. Dotarłam pod duży kasztan, pod którym lubiliśmy przesiadywać. Okrywał bardzo dużo terenu, a jego korona była tak gęsta, że trzeba było odsuwać liście, żeby zobaczyć jego owoce. Nie chciałam tam być. Zamiast się cofnąć, coś dalej ciągnęło mnie ku naszym miejscom. Zatrzymałam się koło zdobionej fontanny, koło ogromnej ilości małych, wyrównanych żywopłocików. "Gdyby tylko ona mogłaby mówić co widziała" - pomyślałam. Usiadłam, przypomniały mi się kolejne cudowne chwilę. Oglądałam się naokoło i zdałam sobie sprawę, że każda rzecz tutaj ma jakąś historię związaną z nami. Chciałam powstrzymać płacz. Nie udało się. Minęło 10 minut. Pełna rozgoryczenia, żalu, zrezygnowania udałam się na przystanek. Sama nie wiem jak udało mi się dotrzeć tam na czas. Włożyłam słuchawki na uszy i pozwoliłam sobie zacząć marzyć, zatapiać się w moich myślach - "Jak bardzo bym chciała". Droga bardzo się ciągnęła, a kiedy dotarłam zobaczyłam coś bardzo, bardzo dziwnego. Coś co zaniepokoiło mnie od samego ujrzenia rzędów stojących samochodów pod moim domem. Potem rodziców, a na końcu coś co w mojej wyobraźni wyglądało na coś bardzo groźnego, zapowiadającego kłopoty. To na pewno nie powinno się zdarzyć. Stosy pudełek...

niedziela, 27 września 2015

PROLOG

Moje myśli przerywa fala dźwięków przypominających moje imię. Kiedy zdołałam się skupić dochodzi do mnie krzyk dziewczyny biegnącej przez szkolny korytarz.
- Pani Anastazjo! Pani Anastazjo! - krzyczy do mnie, chodź mam wrażenie, że jestem już na tyle blisko niej, że mogłaby mówić prawie szeptem. Zatrzymuje się, zerkam na nią, na moją teczkę i kamerzystkę, która również jak ja bardzo śpieszy się, aby zgodnie z czasem dojechać na miejsce. 
- Słucham - odpowiadam z wyczuwalnym w głosie pośpiechem. 
- Pani Janicka prosi Cię, abyś dzisiaj na siódmej lekcji przyszła na próbę, miałaś prowadzić w końcu zakończenie roku. - mówi do mnie, a okruszki z jej babeczki spadają wprost na moją aktówkę.
- Powiedz, że nie jestem pewna czy dam radę się pojawić. Mamy ostatnie reportaże do nakręcenia. Grają nasi chłopcy kawałek stąd i nie wiem czy wyrobimy się na 14:00. Postaram się, muszę już lecieć, do zobaczenia. - szybko odwracam się na pięcie i z dumą odjeżdżam z naszymi zawodnikami. Mój umysł znowu zalewa fala narastających myśli. Odkąd przyjęłam posadę w telewizji wszyscy zaczęli traktować mnie z pewnego rodzaju respektem. Nagrywaliśmy już kolejny odcinek. W całym moim dniu nie starczało czasu na nic więcej prócz kariery zawodowej. Ciągłe pisanie tekstów, nagrywanie, montaż, pisanie tekstów, nagrywanie, montaż, pisanie tekstów, nagrywanie, montaż... Z całego tego chaosu pracy i myśli wyrywała mnie tylko jedna osoba - Kacper. Mój chłopak, który pomagał mi przejść każdą trudność, o ile jeszcze wtedy takowe miałam. Moje całe dumanie ponownie zostało przerwane za sprawą trenera Wójcika. Postanowił opowiedzieć mi jego wizję dzisiejszego reportażu, pomijając kwestie, że razem z Agatą (mój osobisty fotograf, kamerzysta, montażysta) miałyśmy już wszystko zaplanowane. Jednak by nie wyjść na osobę, która ignoruje wszelkie rady zaczęłam słuchać. Pan Wójcik był wyjątkowo rozgadanym, przyjaznym i wesołym trenerem. Starał się zawsze poprawić humor, kiedy widział, że jakiś uczeń miał grymas na twarzy. Był też człowiekiem bardzo romantycznym, kochającym swoją żonę, a co najważniejsze wyjątkowo doświadczonym na różnorakich wyjazdach. Niekiedy, miał jednak dość wybujałą wyobraźnię.
-Wtedy - kontynuował z widocznie przyśpieszonym oddechem - kiedy Kamil (kapitan drużyny chłopaków od dobrych kilku lat) zdobędzie punkt przerzucając piłkę przez siatkę, wy to zwolnicie, a potem trzy razy przyśpieszycie, żeby pokazać jego dobrą kondycję i determinację. - odparł z szerokim uśmiechem, patrząc na mnie w nadziei, że zaraz poprę jego pomysł. 
Razem z Agatą zachichotałyśmy i w jednym czasie popatrzyłyśmy na siebie wzrokiem - "Oj ten Wójcik, jak zawsze to samo". Po czym odparłam - Oczywiście Panie trenerze! Zawsze wykorzystujemy pańskie pomysły. 
Po przeprowadzonych wywiadach i nagraniu walki naszych zawodników już na miejscu, zerknęłam na terminarz. 
- Agata, nadchodzący tydzień mamy cały zajęty. Musimy podzielić też grupę telewizji tak, abyśmy pojechali na dwa nadchodzące wydarzenia w ciągu jednego dnia. - wzięłam głęboki oddech. Spełniałam się w tej pracy. Chciałam więcej i więcej. Lubiłam sprawiać radość ludziom, kiedy oglądali siebie na naszych nagraniach, a my podkreślałyśmy jeszcze ich sukcesy. Uwielbiałam patrzeć, kiedy się śmieją. 
- To chyba dobrze, prawda? 
- Oczywiście - odpowiedziałam z wielkim entuzjazmem.
- Okej, koniec na dzisiaj, dzięki Anastazja, do jutra.
- Do jutra. 
Tak wyglądało prawie każde dwanaście godzin. Wyjazdy, zabawa, spotkania z różnymi ludźmi, moja mała sława, ludzie którzy mnie kochają jako Anastazję i jako panią prezenter. Po każdym pracowitym dniu przychodził czas, kiedy czekała na mnie moja przyjaciółka - Klaudia lub moja luba - Kacperek. 
Oczywiście, nie myślcie, że wcale się nie uczyłam, albo przeszłam na jakiś poziom ponad wymogi i nie musiałam chodzić do szkoły. To był bardzo wymagający czas dla mnie. Egzaminy, wybór nowej szkoły, a ponadto dalsza praca w karierze dziennikarskiej. Miałam kupę forsy, ubrań i tego typu rzeczy za co wtedy, każda nastolatka oddała by wszystko. 
Wychodząc jak co wieczór z domu, po ciężkim, ale satysfakcjonującym dniu na spacer, zauważyłam, że dawno nie rozmawiałam z Klaudią. Bez zastanowienia, napisałam do niej:

- Hej, Co u Ciebie? Dawno nie rozmawiałyśmy. 
- Hej, za bardzo nie mam teraz czasu. Jestem z Dominiką pod altanką. Potem jadę do Krzyśka także odezwę się później. Do usłyszenia.

 I od tego się zaczęło. Godziny, dni mijały, a ona nie pisała. Na moje wiadomości nie odpowiadała, a propozycję spotkań zwyczajnie negowała. Zakończył się rok szkolny. Czas było się rozstać. Po setnym razie, kiedy spotkałam ją przypadkowo na ulicy wracając z nowej szkoły nie wytrzymałam.
- Zaczekaj chwilę! - krzyknęłam, chociaż chciałam pohamować swój wybuch złości - Możesz mi wreszcie powiedzieć o co chodzi?! Co się stało?! 
Z każdym słowem próbowałam bezskutecznie się opanować.
-O czym ty mówisz? 
-Mogę wiedzieć dlaczego nasza przyjaźń tak się rozpadła? Co ja takiego zrobiłam, że się już nie przyjaźnimy? 
- Nie wiem. Czy to moja wina? Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje.  
- Przecież ja dzień w dzień pisałam. Kiedy byłaś chora jeździłam ciągle do ciebie do szpitala. Przypominasz sobie? - już wtedy nie przestawałam krzyczeć, miałam gdzieś co pomyślą inni - Nie tylko była tam Dominika, byłam tam też ja! Ona teraz przyczepiła się do ciebie jak rzep i wszystko niszczy!
Moje oczekiwania co do jej odpowiedzi były całkiem inne. 
- Anastazja! Nie czepiaj się jej! Nie miałaś dla mnie czasu odkąd poznałaś Kacpra i dobrze o tym wiesz. W dodatku wszystko to w połączeniu z twoją telewizją całkiem cie zaślepiło. Nie obchodzi mnie to, że wraz z zakończeniem szkoły skończyłaś swoją działalność. Już nie chce mieć z tobą takich więzi jak wcześniej. - i odeszła. 
Szeroko otworzyłam oczy ze zdumienia. Przystanęłam i powoli odwróciłam się. Czekałam, aż dotrze do mnie myśl, że straciłam osobę, której ufałam. Straciłam przyjaźń. 

Niedługo potem razem z Kacprem obchodziliśmy rocznicę naszego związku. Od dłuższego czasu nie układało nam się. Ciągłe sprzeczki o nic nie warte rzeczy, docinki czy nie potrzebne zdania. Ignorowałam to zważając na tym, że po deszczu, zawsze wychodzi tęcza. Właśnie... czy zawsze? Kacper mimo kłótni zaraz otrząsał się jako pierwszy i przez dobre pół godziny mówił, że mnie kocha. Ufałam mu, ufałam mu jak nikomu innemu. Wierzyłam w każde jego słowo. Wiedziałam, że nigdy mnie nie zostawi. W końcu zdążyłam go poznać, byliśmy przecież razem już rok. Był moim światełkiem w codziennym życiu. Poprawiał mi humor. Codziennie mówił mi, że jestem najpiękniejszą kobietą na świecie, kupował miliony kwiatów, nosił na rękach, a codziennie, kiedy rano wstawałam do szkoły czekała na mnie wiadomość "Dzień dobry księżniczko". Czy jakaś kobieta nie chciałaby tak rzekłabym... idealnego faceta? Mieliśmy masę wspólnych zdjęć, wyjazdów i cudownych chwil za nami. Jednak... było to kilka dni po naszej wyczekiwanej rocznicy. Początek weekendu oznaczało spotkanie z moim misiem, bo tak go wtedy nazywałam. Niestety, pogoda nie dopisała i nie mogliśmy się zobaczyć. Po kilku godzinach wysłał mi wiadomość, że z nami koniec. Nie mogłam w to uwierzyć. Niektóre wiadomości opisujące jego miłość do mnie czytałam po dziesięć razy. Tą przeczytałam tylko raz. Mówiła o tym, że musi ze mną skończyć, chociaż mnie kocha. Nie pytajcie dlaczego. Sama tego nie wiem, mimo setki pytań kierowanych w jego stronę. W jednej chwili zawalił mi się cały świat. Jeszcze kilka godzin temu mówił, że mnie kocha. Okłamywał mnie przez bardzo długi czas, a ja przecież ufałam mu. W jednej chwili straciłam cały sens. Niektórzy mogą stwierdzić, że zaczynam nowy rozdział w życiu, bez ówczesnej przyjaźni, miłości, marzeń, w innym otoczeniu. Być może. Po głowie krążyło jedno pytanie "Dlaczego ja?" Co zrobiłam w życiu takiego, że ja muszę tego doświadczyć? Został mi tylko dach nad głową. Tak niespodziewanie, tak zaskakująco, a przede wszystkim tak szybko straciłam to na czym mi najbardziej zależało. Dla mnie? Wszystko.