Stałam jak wielki skamieniały słup, nie odpowiadając na żadne zawołanie czy pytanie. Patrzyłam wprost na rodziców i czekałam, aż powiedzą te dwa słowa. Mama wypowiedziała je szybciej niż myślałam. Wyobrażałam sobie jakiekolwiek możliwe najgorsze rzeczy, miejsca, chwile. Chciałam zapaść się pod ziemię, znaleźć jakąś mysią dziurę i jak gdyby nigdy nic zwyczajnie zniknąć. Zamknęłam oczy, w swoich myślach powtarzałam "chcę zniknąć", a po chwili zaczęłam mówić je już szeptem.
- Anastazja! Słyszysz? Pakuj się.
To wybiło mnie z myśli, z odrętwienia, z toku powtarzania tego samego. Dwa słowa mamy krążyły po mojej głowie jak echo. Na chwilę znikało, ale po jakimś momencie wracało jak bumerang. Zobaczyłam, że ciągle stoję przed furtką, a ludzie zaczynają się na mnie dziwnie patrzeć. Nie ruszam się, nie widać nawet jak oddycham. Sama tego nie słyszę. W moje oczy dostają się promienie światła, nie wiem czy miałam je po prostu wpół zamknięte czy tkwiłam w jakimś dziwnym stanie, ale to jeszcze bardziej pobudziło mnie, aby powrócić"do żywych". Wreszcie zrozumiałam. Do mojej cudownej biografii, mogę dopisać jeszcze jedną rzecz, która jest na pewno na miejscu, świetnie mi pomoże i nie będzie trudna... Wyprowadzkę.
Weszłam na podwórko. Powoli podeszłam do drzwi i zapytałam:
- Mamo? Możesz mi to jakoś wytłumaczyć? Co tu się dzieje?
- To na pewno dobrze nam zrobi. Nie ma w tym nic złego. Tyle nowych rzeczy, miejsc, ludzi. Na pewno ci się spodoba. Zobaczysz, tylko w to uwierz. - promiennie odpowiedziała moja rodzicielka.
Nadal patrzyłam na nią oniemiałym wzrokiem. Odpuściłam jednak stanie jak słup i poszłam do pokoju. Kompletnie nie wiedziałam co mam robić. Walizkę miałam już gotową do pakowania. Od czego zacząć? Od stosu wspomnień? Pożegnań? Nie miałam siły na nic, a już na pewno nie miałam siły na to, aby zadawać kolejne pytania mojej mamie do tej niezrozumiałej sytuacji.
Cisza, biegne, ciemno, cisza....
-Nic ci nie będzie !
Biegnę, ciemność...
Cisza...
Wrzask...
- Nic ci nie zostało!
Dobiegająca znikąd melodia. Rozpoznaję... fortepian, po chwili dołącza się wiolonczela.
Cisza...
Wszystko się uspokaja.
Uciekam.
Po chwili ktoś mnie łapię za rękę, nie wiem kto. Dookoła nic nie widzę. Czuję tylko ciepły dotyk i słyszę...
"Ciiiii ". Świat stanął w miejscu. Czuję się dobrze. Podnoszę głowę, czuję napięcie, nadal nic nie widzę - "Cicho księżniczko, jestem tu i zawsze będę". Czuję się tak bezpiecznie. Dotykam jego włosów. Czuję zawsze obecną miękkość. Widzę coś... widzę uśmiech.
Otwieram oczy. Jest wieczór. Leżę na podłodze. Znowu to uczucie. Nie mam nic. Łzy cisną się do oczu. Krzyczę, walę pięściami w podłogę. Mam dość. Płaczę.. bardzo głośno. Wstaję, wpadam w ramiona mamy.
-Nigdzie nie jade! Słyszysz? Nigdzie nie jade!
Przedzieram się przez nią jak przez otchłań. Wybiegam. Na dworze jest bardzo zimno. Oddycham z otwartymi ustami. Rozglądam się dookoła. Wiem, że muszę wrócić.
Rano budzę się dosyć wcześnie po nie przespanej nocy. Zwlekam się z łóżka. Zawsze byłam rannym ptaszkiem. W drodze do szkoły jak zwykle nie ma miejsc w autobusie, więc przysiada się do mnie pewien chłopak.
- Hej! My się chyba powinniśmy poznać - z szerokim uśmiechem oznajmia mi tą dziwną z początku nowinę.
Zerkam na niego. Czuję się dziwie, ale podaję mu rękę i z lekką niechęcią odpowiadam - Hej! Miło cię poznać. - dodaję sztuczny uśmiech. - Czemu powinniśmy? - w sumie ciekawiło mnie to, co ma mi do powiedzenia.
- To może zabrzmi dość dziwnie, ale ostatnio dowiedziałem się, że jesteśmy rodziną.
Patrzę na niego przez dobre kilka sekund. "Zachowuje się dość dziwnie" - zdążyłam pomyśleć.
- Chwilę. Jaką rodziną?
W tamtym momencie wzięłam go za kompletnego głupka. Załamałam się. Ranek w poniedziałek, a do mnie już przysiada się jakiś nienormalny gość, który nie wiedząc czego ode mnie chce, próbuje mi wcisnąć jakieś pokrewieństwo z nim. Zlekceważyłam go. Założyłam słuchawki. Ku mojemu zdziwieniu sam mi je zdjął. Wzruszyłam ramionami i wykonałam mój charakterystyczny gest określający "O co ci chodzi? " (Chociaż sama nie lubiłam tego pytania. Tak, byłam dziwna.)
- Posłuchaj mnie w końcu! Mój tata jest chrzestnym twojej mamy. Czy jakoś tak. Poważnie. Mogłem coś pokręcić. Zapytaj mamy o nazwisko Grosicki. Sama zobaczysz. Także, gdyby coś wal do mnie jak w dym - uśmiechnął się, mrugnął okiem i założył słuchawki.
- A nazywasz się jak ?
- Łukasz, jestem Łukasz Anastazjo.
Po chwili zaśmiał się i włączył mp3.
Mimo, że był dla mnie obcym chłopakiem pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam uśmiech na twarzy. Musiał to zauważyć, bo w dalszej drodze szturchał mnie co jakiś czas, ze swoim charakterystycznym wyrazem twarzy. Wysiadł przystanek wcześniej ode mnie, krzyknął tylko "Do usłyszenia siostra!". Udało mu się, sama się zdziwiłam, ale powiedziałam "Do zobaczenia brat!". Z całej tej sytuacji poprawił mi się humor. Już w szkole dostałam niecodzienną propozycję. Z racji tego, że tak na prawdę nie miałam co robić ze swoim życiem zgłosiłam się do najpopularniejszego projektu, mającego na celu działalność poza szkolną w kwestiach społecznych. Okazało się, że zapisało się również kilka dziewczyn z mojej wcześniejszej branży, z którą już niestety nie jestem związana. Przez świadomość, iż byłam głową całej telewizji dziewczyny zgłosiły mnie jako szefa nowej "małej Corporation". Byłam zaskoczona i zdumiona. Przez moment zadawałam sobie pytanie czy na nowo podołałabym tym obowiązkom i wszystkim czym musi zajmować się szef. Ostatecznie nie chciałam rzucać się na głęboką wodę i wybrałam zastępce szefa. Robi też dużo, ale zasadniczą różnicą było to, że nie brał za wszystko takiej odpowiedzialności. Wiedziałam, że wkrótce się rozkręcę i będę udzielała się bardziej niż wszyscy... taka moja natura, ale jak na razie wolałam, nie podejmować tak poważniej decyzji, bo nie czułam się na siłach. Powróciły do mnie nagle wspomnienia, gdzie zasuwałam z teczką do sekretariatów, pokoi, zabierałam ją na wyjazdy, a teraz leżała, gdzieś w kącie, zakurzona, pełna jeszcze stosu niepotrzebnych dokumentów z moimi podpisami na przyszłość. Pewnie znowu mi się przyda. Ale jeszcze nie teraz. Na razie muszę uwierzyć, że mogę robić jeszcze coś takiego jak kiedyś. Że może mi się ułożyć. Bo może? Kto to wie.
Już w domu zastałam nieoczekiwany spokój. Mama siedziała przy stole w kuchni, jadła kanapki. Była zawsze bardzo miłą i rozgadaną osobą, Chętnie mi pomagała, czasem tylko nie potrzebnie krzyczała, ale jak to każda mama musi wyrazić swoje mądre zdanie. Dogadywałyśmy się, przynajmniej tak mi się wydaję. Ona wiedziała dużo o mnie, a ja wiedziałam sporo o niej. Uwielbiałam sprawiać jej ciągłe prezenty i chwalić się przed nią. Czasem tego nie zauważała, ale wtedy brałam głęboki oddech i odpuszczałam. Tata siedział jak to zwykle w pokoju na kanapie oglądając telewizor i mówiąc do mnie "Siema". Nie, nie był jakimś luzackim dresem. Mówił to raczej żartobliwie, żeby nawiązać jakiś kontakt, a potem padało pytanie "Jak tam w szkole?" Nie lubiłam na to odpowiadać. Było za bardzo ogólne. Biorąc wszystkie przedmioty pod uwagę to zawsze było coś złego. Szczególnie w czwartki... Mówię tylko przedmioty, bo mojego tatę, jak to faceta, zbytnio nie obchodziły inne rzeczy i sprawy. Wracając do odpowiedzi, przeważnie zawsze mówiłam "nic". I na tym się kończyło. Uwielbiał łowić ryby, miał i ma na tym punkcie bzika. Mogłabym ciągle kupować mu jakieś zestawy wędkarskie, a on i tak będzie zawsze zadowolony, także u niego z pomysłem na prezent nie było problemu. W pokoju, wszystko było na swoich miejscach. Zauważyłam też, że nic nie jest spakowane. Zdziwiłam się, ale zignorowałam to, bo nie chciałam wprowadzać kolejnej kłótni między nami.
- Mamo, jesteś już spakowana? - zapytałam od niechcenia, aby nawiązać jakiś temat. Wzięłam kanapkę z jej talerzyka i zaczęłam szybko połykać ją nad stołem.
- Nie jedziemy.
Zatrzymałam się wpół kęsa.
- Jak to? - spytałam z pełną buzią miodowej kanapki.
- Przecież nie chciałaś jechać, ja nie będę cię zmuszała. Myślałam, że to dobrze na ciebie wpłynie, ale skoro nie będziesz zadowolona to nie ma sensu tam jechać. - obojętnie odpowiedziała, nawet na mnie nie zerkając.
- Nie sądzę, żeby wyprowadzka, jakkolwiek mi w czymś pomogła, jeszcze w takim okresie czasu.
- Co takiego? Kto tu mówił o wyprowadzce? Mieliśmy pojechać na kilka dni do Krakowa. Zwiedzić to i tamto.
- Spóźnione wakacje? - zapytałam z niedowierzaniem sama nie wiedząc co już o tym myśleć.
- Można to tak nazwać. Poznałabyś nowych ludzi, pooddychała świeżym powietrzem. Może jakieś kontakty utrzymałyby się na dłużej, a potem wrócilibyśmy do swoich znajomych tutaj. Jeżeli nie chcesz akurat teraz, możemy pojechać kiedy indziej tylko daj nam znać. Widocznie mało się zrozumiałyśmy. - spokojnie opowiedziała moja mama.
Najlepsze z tego wszystkiego było to, że potrafiłyśmy rozmawiać o wszystkim i byłyśmy blisko siebie, dlatego łatwo się z nią dogadywałam.
Kamień spadł mi z serca. "Gdybym wcześniej zapytała"...
Była godzina 22:00. Położyłam się, jak to zwykle o tej godzinie. Oczywiście głowę miałam jak armata. Od zawsze towarzyszyła mi migrena, zdążyłam przyzwyczaić się do częstych bóli głowy. Kacper, po całym dniu codziennie pytał czy nie boli mnie "główka". Tak, on zawsze nazywał ją główką. Nie zdarzyło się chyba, aby nie zapytał czy odczuwam jakiś dyskomfort z nią związany. Kochałam go za to, jak się mną opiekował, martwił.
Była pełnia lata, kiedy wybraliśmy się na spacer nad wodę, Przez jakiś okres chodziliśmy tam dosyć często, prawie cały czas. Ścieżką między drzewami, o które zawsze się sprzeczaliśmy. Popatrzyłam na nasze dłonie, zawsze splecione tak samo.Przez to, iż był o wiele większy ode mnie jego dłoń zasłaniała całą moją. Trochę śmiesznie to wyglądało, ale co najważniejsze słodko. Potem spojrzałam na niego, zauważył to, bo się uśmiechnął i popatrzył na mnie wesoło. Był wesołym człowiekiem. Nie sposób było koło niego się nudzić czy smucić.
- Co to za drzewa? - mimo, że byłam kobietą zapytałam, bo wiedziałam, że on wie wszystko.
- Topola skarbie. - spokojnie odpowiedział.
Zatrzymał się i dał mi buziaka w policzek. Bardzo je lubiłam.
- Mmmm... wiesz co? - zadałam pytanie, na które zawsze domyślał się odpowiedzi.
- Tak wiem. Ja ciebie kocham bardziej. Najbardziej. - Odpowiadał.
Zawsze to mówił. Nie zależnie od pory dnia, roku, miejsca, chwili. Zawsze to powtarzał.
Od jego odejścia moja głowa bolała mnie jeszcze bardziej niż zawsze. Wszystko było bardziej... Bardziej nic nie jadłam, bardziej bolała głowa, bardziej bolał brzuch, Ciągłe nie przespane noce. Wieczory były najgorsze. Sama nie wiem czemu. A może najlepsze? Przecież to wtedy przychodziły mi na myśl te wszystkie piękne momenty z mojego życia, naszego życia.
środa, 21 października 2015
sobota, 3 października 2015
Rozdział 1.
Słowa każdego spadają na mnie jak ciężkie kamienie na głowę. Wszystkie dźwięki wywołują u mnie paraliżujący ból, gdzieś tam, w mojej głowie. Patrzę na podłogę oniemiałym wzrokiem mając nadzieję, że za chwilę obudzę się z koszmarnego snu.
- Córciu, jak było? - pyta mama z zauważalnym niepokojem w oczach.
- Dobrze.
- Na pewno dobrze się czujesz?
- Nic mi nie jest. - kłamię.
Tak. W pewnym sensie kłamałam od dłuższego czasu. Siadałam na moim kiedyś wymarzonym fotelu. Był duży, cały w brązowej, buforowanej skórze z mięciutkim oparciem, gdzie przy siadaniu wpadało się w jego dosłownie relaksującą miękkość. Chciałam dopełniać się w moim małym zawodzie. Była to jedna z wielu rzeczy, które wymyśliłam jeszcze za czasów, gdzie miałam cel w życiu. Wokół panowała cisza. Wtedy, wszystko o wiele bardziej wolałam robić za sprawą przemyśleń niż rozmową. O ile w ogóle chciałam coś robić. Popatrzyłam w prawo. Dawno nie robiłam porządków w domu, a co dopiero z własnym życiem. Segregatory, akta osobowe, reportaże, płyty, mikrofony, gadżety filmowe, pieczątki. Coś co już dawno straciło sens bytu. Zwykle tego nie robiąc cofnęłam się w czasie przypominając sobie życie w centrum ważnej ideologii. Wszędzie ważni ludzie, ubrania stosowne do wyższych pozycji, gestykulacje i mimika ciała. Nie zdołałabym sobie już tego przypomnieć. Popatrzyłam w prawo. Miałam wyobraźnię. Potrafiłam oddzielić ważne rzeczy od najważniejszych. Dopiero teraz zauważyłam, że nie specjalnie ułożyłam wszystko w takiej kolejności. Sprawy zawodowe oddzieliłam od spraw sercowych, uczuciowych, spraw życia. Wszędzie wisiały kwiaty. Białe i czerwone róże. Wkoło jego zdjęcia. Z tym też jeszcze nie zrobiłam porządku. Z pola widzenia zabrałam tylko jednego, ogromnego misia, który za bardzo, wprost natarczywie, jakby specjalnie usiłował przypomnieć wszystkie chwile, wydarzenia i sprawy, których już nigdy nie powinnam pamiętać. Usłyszałam warkot silnika. Niechętnie podeszłam pod okno, aby zobaczyć co się dzieje. To była moja siostra - Luisa. Natychmiast przyszło mi na myśl, że przyjechała zobaczyć jak się trzymam. Wbiegłam do kuchni i krzyknęłam, chociaż moja mama usłyszałaby równie dobrze, gdybym szeptała. Ona też pewnie się zdziwiła, gdy dostrzegła, że energicznie się poruszam, czego dawno nie robiłam.
- Mamo! Nie ma mnie, poszłam do Agaty, zrób to dla mnie.. - powiedziałam, robiąc błagalną minę. Nie czekając na odpowiedź, wróciłam z powrotem do pokoju. Usłyszałam tylko lamentujący głos mamy "Anastazjo...". Usiadłam blisko drzwi i nasłuchiwałam co się dzieje. Nie chciałam, żeby siostra się martwiła. Miała teraz wyjazd na studia i wystarczająco dużo stresów. I tak wiedziała bardzo dużo, co spowodowane było tym, że nie mogłam powstrzymać się bez wygadania komuś moich żali, zmartwień i problemów.
- Hej ciociu, Anastazja jest? - usłyszałam przez drzwi.
-Tak, jest w pokoju. Przejdź proszę.
Głęboko westchnęłam. "Mamo... prosiłam o coś". Po chwili usłyszałam ciche stukanie.
- Mogę wejść? - miło powiedziała Luisa.
- Pewnie.
- Jak się czujesz?
- Dobrze.
- Jak minął ci dzień?
- Dobrze.
- Anastazja! Możesz coś więcej? Nie możesz załamywać się rzeczami, które stały się kiedyś. Przecież idziemy do przodu. Jeżeli nie będziesz nic robić to już na pewno ciągle będziesz niezadowolona ze swojego życia.
Nie zdążyłam nic powiedzieć, ponieważ zadzwonił telefon Luisy. Mówiła "Tak. Oczywiście. Zaraz będę. Mam je w teczce, za chwilę przywiozę. Do widzenia." Spojrzałam na siostrę.
- Wybacz, muszę iść. Dzwonili ze studiów. - powiedziała smutnym głosem, pełna żalu, że nie wcisnęła we mnie żadnej pozytywnej iskierki radości.
- Okej, nic się nie stało. Rozumiem. - zdołałam wypowiedzieć z lekkim uśmiechem.
Luisa chyba to kupiła.
- Super, odwiedzę cię już nie długo. Trzymaj się, gdyby coś to pisz.
Kolejnego dnia po wyjściu ze szkoły czułam się dosyć dziwnie. Towarzyszyła mi obojętność, smutek i co raz zalewała mnie fala zimna, a z biegiem czasu przeradzała się w fale niepokoju, dużego niepokoju, który nie był zidentyfikowany. Szkoła... było to miejsce, gdzie zapominałam o wszystkim co się stało i próbowałam skupić się na wiedzy, którą przekazywali nam nasi nauczyciele. Tym razem nogi same prowadziły mnie w niepotrzebne miejsca. Odwiedziłam zakątki, gdzie spędzaliśmy większość czasu z Kacprem. Stąpałam wąską ścieżką bardzo wolno. Pokryta była piaskiem, a na wierzchu leżało coś, co przypominało małe kamyczki żwirku. Z obydwu brzegów ułożona była brukowa kostka, o nieregularnych kształtach. Biegła w dół do tunelu ułożonego z drzew. Z daleka wnętrze tunelu wyglądało dość tajemniczo. Było ciemne, zimne, a przykładowi turyści, którzy nie widzieli tego na co dzień mogliby zadać pytanie - co znajduję się po drugiej stronie? Zobaczyłam naszą ławeczkę. Kiedyś piękną ze zdobionym oparciem. Teraz lekko spruchniałą, zaśmieconą i brudną. Usiadłam i wszystko do mnie wróciło. Wszystko w mojej wyobraźni zaczynało zmieniać się w tamten piękny krajobraz. Powoli przypominałam sobie każde wspomnienie, każdą chwilę, każdy ruch, każdy najmniejszy szczegół. Najbardziej zastanawiało mnie to, że teraz jestem w stanie to wszystko pamiętać. O czym tylko pomyślałam, zaraz przychodziło mi na myśl stos przebytych chwil, których kiedyś nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Jest to pewnie spowodowane tym, iż dopiero doceniam co miałam. Przypominały mi się każde słowa moje i jego , każde spędzenie czasu w tym miejscu i każdy ruch, Nie mogłam już wytrzymać. Wstałam, odwracając się jeszcze, jak gdyby miało to coś zmienić. Przeszłam z zaszklonymi oczami dalej po alejce. Dotarłam pod duży kasztan, pod którym lubiliśmy przesiadywać. Okrywał bardzo dużo terenu, a jego korona była tak gęsta, że trzeba było odsuwać liście, żeby zobaczyć jego owoce. Nie chciałam tam być. Zamiast się cofnąć, coś dalej ciągnęło mnie ku naszym miejscom. Zatrzymałam się koło zdobionej fontanny, koło ogromnej ilości małych, wyrównanych żywopłocików. "Gdyby tylko ona mogłaby mówić co widziała" - pomyślałam. Usiadłam, przypomniały mi się kolejne cudowne chwilę. Oglądałam się naokoło i zdałam sobie sprawę, że każda rzecz tutaj ma jakąś historię związaną z nami. Chciałam powstrzymać płacz. Nie udało się. Minęło 10 minut. Pełna rozgoryczenia, żalu, zrezygnowania udałam się na przystanek. Sama nie wiem jak udało mi się dotrzeć tam na czas. Włożyłam słuchawki na uszy i pozwoliłam sobie zacząć marzyć, zatapiać się w moich myślach - "Jak bardzo bym chciała". Droga bardzo się ciągnęła, a kiedy dotarłam zobaczyłam coś bardzo, bardzo dziwnego. Coś co zaniepokoiło mnie od samego ujrzenia rzędów stojących samochodów pod moim domem. Potem rodziców, a na końcu coś co w mojej wyobraźni wyglądało na coś bardzo groźnego, zapowiadającego kłopoty. To na pewno nie powinno się zdarzyć. Stosy pudełek...
- Mamo! Nie ma mnie, poszłam do Agaty, zrób to dla mnie.. - powiedziałam, robiąc błagalną minę. Nie czekając na odpowiedź, wróciłam z powrotem do pokoju. Usłyszałam tylko lamentujący głos mamy "Anastazjo...". Usiadłam blisko drzwi i nasłuchiwałam co się dzieje. Nie chciałam, żeby siostra się martwiła. Miała teraz wyjazd na studia i wystarczająco dużo stresów. I tak wiedziała bardzo dużo, co spowodowane było tym, że nie mogłam powstrzymać się bez wygadania komuś moich żali, zmartwień i problemów.
- Hej ciociu, Anastazja jest? - usłyszałam przez drzwi.
-Tak, jest w pokoju. Przejdź proszę.
Głęboko westchnęłam. "Mamo... prosiłam o coś". Po chwili usłyszałam ciche stukanie.
- Mogę wejść? - miło powiedziała Luisa.
- Pewnie.
- Jak się czujesz?
- Dobrze.
- Jak minął ci dzień?
- Dobrze.
- Anastazja! Możesz coś więcej? Nie możesz załamywać się rzeczami, które stały się kiedyś. Przecież idziemy do przodu. Jeżeli nie będziesz nic robić to już na pewno ciągle będziesz niezadowolona ze swojego życia.
Nie zdążyłam nic powiedzieć, ponieważ zadzwonił telefon Luisy. Mówiła "Tak. Oczywiście. Zaraz będę. Mam je w teczce, za chwilę przywiozę. Do widzenia." Spojrzałam na siostrę.
- Wybacz, muszę iść. Dzwonili ze studiów. - powiedziała smutnym głosem, pełna żalu, że nie wcisnęła we mnie żadnej pozytywnej iskierki radości.
- Okej, nic się nie stało. Rozumiem. - zdołałam wypowiedzieć z lekkim uśmiechem.
Luisa chyba to kupiła.
- Super, odwiedzę cię już nie długo. Trzymaj się, gdyby coś to pisz.
Kolejnego dnia po wyjściu ze szkoły czułam się dosyć dziwnie. Towarzyszyła mi obojętność, smutek i co raz zalewała mnie fala zimna, a z biegiem czasu przeradzała się w fale niepokoju, dużego niepokoju, który nie był zidentyfikowany. Szkoła... było to miejsce, gdzie zapominałam o wszystkim co się stało i próbowałam skupić się na wiedzy, którą przekazywali nam nasi nauczyciele. Tym razem nogi same prowadziły mnie w niepotrzebne miejsca. Odwiedziłam zakątki, gdzie spędzaliśmy większość czasu z Kacprem. Stąpałam wąską ścieżką bardzo wolno. Pokryta była piaskiem, a na wierzchu leżało coś, co przypominało małe kamyczki żwirku. Z obydwu brzegów ułożona była brukowa kostka, o nieregularnych kształtach. Biegła w dół do tunelu ułożonego z drzew. Z daleka wnętrze tunelu wyglądało dość tajemniczo. Było ciemne, zimne, a przykładowi turyści, którzy nie widzieli tego na co dzień mogliby zadać pytanie - co znajduję się po drugiej stronie? Zobaczyłam naszą ławeczkę. Kiedyś piękną ze zdobionym oparciem. Teraz lekko spruchniałą, zaśmieconą i brudną. Usiadłam i wszystko do mnie wróciło. Wszystko w mojej wyobraźni zaczynało zmieniać się w tamten piękny krajobraz. Powoli przypominałam sobie każde wspomnienie, każdą chwilę, każdy ruch, każdy najmniejszy szczegół. Najbardziej zastanawiało mnie to, że teraz jestem w stanie to wszystko pamiętać. O czym tylko pomyślałam, zaraz przychodziło mi na myśl stos przebytych chwil, których kiedyś nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Jest to pewnie spowodowane tym, iż dopiero doceniam co miałam. Przypominały mi się każde słowa moje i jego , każde spędzenie czasu w tym miejscu i każdy ruch, Nie mogłam już wytrzymać. Wstałam, odwracając się jeszcze, jak gdyby miało to coś zmienić. Przeszłam z zaszklonymi oczami dalej po alejce. Dotarłam pod duży kasztan, pod którym lubiliśmy przesiadywać. Okrywał bardzo dużo terenu, a jego korona była tak gęsta, że trzeba było odsuwać liście, żeby zobaczyć jego owoce. Nie chciałam tam być. Zamiast się cofnąć, coś dalej ciągnęło mnie ku naszym miejscom. Zatrzymałam się koło zdobionej fontanny, koło ogromnej ilości małych, wyrównanych żywopłocików. "Gdyby tylko ona mogłaby mówić co widziała" - pomyślałam. Usiadłam, przypomniały mi się kolejne cudowne chwilę. Oglądałam się naokoło i zdałam sobie sprawę, że każda rzecz tutaj ma jakąś historię związaną z nami. Chciałam powstrzymać płacz. Nie udało się. Minęło 10 minut. Pełna rozgoryczenia, żalu, zrezygnowania udałam się na przystanek. Sama nie wiem jak udało mi się dotrzeć tam na czas. Włożyłam słuchawki na uszy i pozwoliłam sobie zacząć marzyć, zatapiać się w moich myślach - "Jak bardzo bym chciała". Droga bardzo się ciągnęła, a kiedy dotarłam zobaczyłam coś bardzo, bardzo dziwnego. Coś co zaniepokoiło mnie od samego ujrzenia rzędów stojących samochodów pod moim domem. Potem rodziców, a na końcu coś co w mojej wyobraźni wyglądało na coś bardzo groźnego, zapowiadającego kłopoty. To na pewno nie powinno się zdarzyć. Stosy pudełek...
niedziela, 27 września 2015
PROLOG
Moje myśli przerywa fala dźwięków przypominających moje imię. Kiedy zdołałam się skupić dochodzi do mnie krzyk dziewczyny biegnącej przez szkolny korytarz.
- Pani Anastazjo! Pani Anastazjo! - krzyczy do mnie, chodź mam wrażenie, że jestem już na tyle blisko niej, że mogłaby mówić prawie szeptem. Zatrzymuje się, zerkam na nią, na moją teczkę i kamerzystkę, która również jak ja bardzo śpieszy się, aby zgodnie z czasem dojechać na miejsce.
- Słucham - odpowiadam z wyczuwalnym w głosie pośpiechem.
- Pani Janicka prosi Cię, abyś dzisiaj na siódmej lekcji przyszła na próbę, miałaś prowadzić w końcu zakończenie roku. - mówi do mnie, a okruszki z jej babeczki spadają wprost na moją aktówkę.
- Powiedz, że nie jestem pewna czy dam radę się pojawić. Mamy ostatnie reportaże do nakręcenia. Grają nasi chłopcy kawałek stąd i nie wiem czy wyrobimy się na 14:00. Postaram się, muszę już lecieć, do zobaczenia. - szybko odwracam się na pięcie i z dumą odjeżdżam z naszymi zawodnikami. Mój umysł znowu zalewa fala narastających myśli. Odkąd przyjęłam posadę w telewizji wszyscy zaczęli traktować mnie z pewnego rodzaju respektem. Nagrywaliśmy już kolejny odcinek. W całym moim dniu nie starczało czasu na nic więcej prócz kariery zawodowej. Ciągłe pisanie tekstów, nagrywanie, montaż, pisanie tekstów, nagrywanie, montaż, pisanie tekstów, nagrywanie, montaż... Z całego tego chaosu pracy i myśli wyrywała mnie tylko jedna osoba - Kacper. Mój chłopak, który pomagał mi przejść każdą trudność, o ile jeszcze wtedy takowe miałam. Moje całe dumanie ponownie zostało przerwane za sprawą trenera Wójcika. Postanowił opowiedzieć mi jego wizję dzisiejszego reportażu, pomijając kwestie, że razem z Agatą (mój osobisty fotograf, kamerzysta, montażysta) miałyśmy już wszystko zaplanowane. Jednak by nie wyjść na osobę, która ignoruje wszelkie rady zaczęłam słuchać. Pan Wójcik był wyjątkowo rozgadanym, przyjaznym i wesołym trenerem. Starał się zawsze poprawić humor, kiedy widział, że jakiś uczeń miał grymas na twarzy. Był też człowiekiem bardzo romantycznym, kochającym swoją żonę, a co najważniejsze wyjątkowo doświadczonym na różnorakich wyjazdach. Niekiedy, miał jednak dość wybujałą wyobraźnię.
-Wtedy - kontynuował z widocznie przyśpieszonym oddechem - kiedy Kamil (kapitan drużyny chłopaków od dobrych kilku lat) zdobędzie punkt przerzucając piłkę przez siatkę, wy to zwolnicie, a potem trzy razy przyśpieszycie, żeby pokazać jego dobrą kondycję i determinację. - odparł z szerokim uśmiechem, patrząc na mnie w nadziei, że zaraz poprę jego pomysł.
Razem z Agatą zachichotałyśmy i w jednym czasie popatrzyłyśmy na siebie wzrokiem - "Oj ten Wójcik, jak zawsze to samo". Po czym odparłam - Oczywiście Panie trenerze! Zawsze wykorzystujemy pańskie pomysły.
Po przeprowadzonych wywiadach i nagraniu walki naszych zawodników już na miejscu, zerknęłam na terminarz.
- Agata, nadchodzący tydzień mamy cały zajęty. Musimy podzielić też grupę telewizji tak, abyśmy pojechali na dwa nadchodzące wydarzenia w ciągu jednego dnia. - wzięłam głęboki oddech. Spełniałam się w tej pracy. Chciałam więcej i więcej. Lubiłam sprawiać radość ludziom, kiedy oglądali siebie na naszych nagraniach, a my podkreślałyśmy jeszcze ich sukcesy. Uwielbiałam patrzeć, kiedy się śmieją.
- To chyba dobrze, prawda?
- Oczywiście - odpowiedziałam z wielkim entuzjazmem.
- Okej, koniec na dzisiaj, dzięki Anastazja, do jutra.
- Do jutra.
Tak wyglądało prawie każde dwanaście godzin. Wyjazdy, zabawa, spotkania z różnymi ludźmi, moja mała sława, ludzie którzy mnie kochają jako Anastazję i jako panią prezenter. Po każdym pracowitym dniu przychodził czas, kiedy czekała na mnie moja przyjaciółka - Klaudia lub moja luba - Kacperek.
Oczywiście, nie myślcie, że wcale się nie uczyłam, albo przeszłam na jakiś poziom ponad wymogi i nie musiałam chodzić do szkoły. To był bardzo wymagający czas dla mnie. Egzaminy, wybór nowej szkoły, a ponadto dalsza praca w karierze dziennikarskiej. Miałam kupę forsy, ubrań i tego typu rzeczy za co wtedy, każda nastolatka oddała by wszystko.
Wychodząc jak co wieczór z domu, po ciężkim, ale satysfakcjonującym dniu na spacer, zauważyłam, że dawno nie rozmawiałam z Klaudią. Bez zastanowienia, napisałam do niej:
- Hej, Co u Ciebie? Dawno nie rozmawiałyśmy.
- Hej, za bardzo nie mam teraz czasu. Jestem z Dominiką pod altanką. Potem jadę do Krzyśka także odezwę się później. Do usłyszenia.
I od tego się zaczęło. Godziny, dni mijały, a ona nie pisała. Na moje wiadomości nie odpowiadała, a propozycję spotkań zwyczajnie negowała. Zakończył się rok szkolny. Czas było się rozstać. Po setnym razie, kiedy spotkałam ją przypadkowo na ulicy wracając z nowej szkoły nie wytrzymałam.
- Zaczekaj chwilę! - krzyknęłam, chociaż chciałam pohamować swój wybuch złości - Możesz mi wreszcie powiedzieć o co chodzi?! Co się stało?!
Z każdym słowem próbowałam bezskutecznie się opanować.
-O czym ty mówisz?
-Mogę wiedzieć dlaczego nasza przyjaźń tak się rozpadła? Co ja takiego zrobiłam, że się już nie przyjaźnimy?
- Nie wiem. Czy to moja wina? Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje.
- Przecież ja dzień w dzień pisałam. Kiedy byłaś chora jeździłam ciągle do ciebie do szpitala. Przypominasz sobie? - już wtedy nie przestawałam krzyczeć, miałam gdzieś co pomyślą inni - Nie tylko była tam Dominika, byłam tam też ja! Ona teraz przyczepiła się do ciebie jak rzep i wszystko niszczy!
Moje oczekiwania co do jej odpowiedzi były całkiem inne.
- Anastazja! Nie czepiaj się jej! Nie miałaś dla mnie czasu odkąd poznałaś Kacpra i dobrze o tym wiesz. W dodatku wszystko to w połączeniu z twoją telewizją całkiem cie zaślepiło. Nie obchodzi mnie to, że wraz z zakończeniem szkoły skończyłaś swoją działalność. Już nie chce mieć z tobą takich więzi jak wcześniej. - i odeszła.
Szeroko otworzyłam oczy ze zdumienia. Przystanęłam i powoli odwróciłam się. Czekałam, aż dotrze do mnie myśl, że straciłam osobę, której ufałam. Straciłam przyjaźń.
Niedługo potem razem z Kacprem obchodziliśmy rocznicę naszego związku. Od dłuższego czasu nie układało nam się. Ciągłe sprzeczki o nic nie warte rzeczy, docinki czy nie potrzebne zdania. Ignorowałam to zważając na tym, że po deszczu, zawsze wychodzi tęcza. Właśnie... czy zawsze? Kacper mimo kłótni zaraz otrząsał się jako pierwszy i przez dobre pół godziny mówił, że mnie kocha. Ufałam mu, ufałam mu jak nikomu innemu. Wierzyłam w każde jego słowo. Wiedziałam, że nigdy mnie nie zostawi. W końcu zdążyłam go poznać, byliśmy przecież razem już rok. Był moim światełkiem w codziennym życiu. Poprawiał mi humor. Codziennie mówił mi, że jestem najpiękniejszą kobietą na świecie, kupował miliony kwiatów, nosił na rękach, a codziennie, kiedy rano wstawałam do szkoły czekała na mnie wiadomość "Dzień dobry księżniczko". Czy jakaś kobieta nie chciałaby tak rzekłabym... idealnego faceta? Mieliśmy masę wspólnych zdjęć, wyjazdów i cudownych chwil za nami. Jednak... było to kilka dni po naszej wyczekiwanej rocznicy. Początek weekendu oznaczało spotkanie z moim misiem, bo tak go wtedy nazywałam. Niestety, pogoda nie dopisała i nie mogliśmy się zobaczyć. Po kilku godzinach wysłał mi wiadomość, że z nami koniec. Nie mogłam w to uwierzyć. Niektóre wiadomości opisujące jego miłość do mnie czytałam po dziesięć razy. Tą przeczytałam tylko raz. Mówiła o tym, że musi ze mną skończyć, chociaż mnie kocha. Nie pytajcie dlaczego. Sama tego nie wiem, mimo setki pytań kierowanych w jego stronę. W jednej chwili zawalił mi się cały świat. Jeszcze kilka godzin temu mówił, że mnie kocha. Okłamywał mnie przez bardzo długi czas, a ja przecież ufałam mu. W jednej chwili straciłam cały sens. Niektórzy mogą stwierdzić, że zaczynam nowy rozdział w życiu, bez ówczesnej przyjaźni, miłości, marzeń, w innym otoczeniu. Być może. Po głowie krążyło jedno pytanie "Dlaczego ja?" Co zrobiłam w życiu takiego, że ja muszę tego doświadczyć? Został mi tylko dach nad głową. Tak niespodziewanie, tak zaskakująco, a przede wszystkim tak szybko straciłam to na czym mi najbardziej zależało. Dla mnie? Wszystko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)